Na skróty

26 grudnia 2014

Święta, święta i po...biegane

   Co prawda jeszcze jeden dzień świętowania przed nami, ale świąteczne bieganie mam już za sobą. Można więc powoli wziąć się za podsumowanie. Zawsze to lepiej stukać palcami w klawiaturę, niż po raz n-ty wirażować między półmiskami na stole.
   Świąteczną "triadę treningową" rozpocząłem w środę rano. Miał to być pierwszy trening na Warmii. Niestety kiedy zakładałem buty siostra i tato jeszcze smacznie spali. Zanosiło się więc na samotne szuranie. Ale nic z tych rzeczy. Pati zaproponowała, że siądzie na rower i wybierze się ze mną.
   Dawno już nie śmigaliśmy razem. Ponadto nie pamiętam kiedy ostatni raz latałem po Lidzbarku i okolicach. Wszystko to sprawiło, że trening minął jak z bicza strzelił. A tak się złożyło, iż był to najdłuższy bieg od wznowienia do treningów. W sumie pokonaliśmy 10 kilometrów i 260 metrów.
   O ile w wigilijny poranek wychodziłem na trening z lekkim żołądkiem, o tyle na 1. świąteczny trening już się wytaczałem :) Tradycyjna wigilijna wieczerza naprawdę potrafi dowalić żołądkowi :) Tym bardziej, że w tym roku dałem sobie spokój z wkładaniem wagi pod talerz. Uznałem, że najlepiej zrobię, jak nie będę popadał w skrajności.
   W 1. dzień świąt na trening wybrała się ze mną siostra. Oboje testowaliśmy biegowe stroje. Trzeba przyznać, że Mikołaj trafił ze wszystkim idealnie i w tym miejscu jeszcze raz chciałbym mu serdecznie podziękować :)
   Pierwotnie mieliśmy pokonać identyczną trasę jak dzień wcześniej. Tyle tylko, że nogi niosły, pogoda była ekstra - lecieliśmy więc przed siebie. Szybko dobiegliśmy do miejsca, gdzie powinniśmy zawrócić i... pobiegliśmy dalej. Obiegliśmy Jezioro Wielochowskie i zamiast odbić w stronę domu... pobiegliśmy jeszcze dalej. Było naprawdę fajnie - nie chciało się tego kończyć. Jednak w domu czekała reszta rodziny i oczywiście świąteczne śniadanie. Trening więc zakończyliśmy po około 15 kilometrach. 
   Triadę treningową zakończyłem przed kilkoma godzinami - już na Kaszubach. Wczoraj po południu spadł śnieg i naprawdę nie mogłem się doczekać tego biegania. Truchtanie po śniegu jest super! Szczególnie, kiedy białego puchu nie jest zbyt wiele, a termometr wskazuje kilka kresek poniżej zera.
   Tym razem jednak mój entuzjazm z rana nie był aż tak ogromny. Nie należę do naukowców i teoretyków. Swoją wiedzę wolę opierać na doświadczeniach. I tak od dzisiaj już wiem, że nalewka, choćby nie wiem jak dobra, podarowana od serca, "made by mama", nie stanowi dobrego paliwa przed bieganiem. Niestety, ale lepiej na kolację pochłonąć coś innego :)
   Jednak nic nie było wstanie popsuć mi humoru. Zero opadów, żadnej chmury, świecące słońce, lekki mróz i świeży śnieg - bajka! Z każdym kilometrem rosło też morale. Z Pępowa pobiegłem do Żukowa, a dalej przez Glincz, Przyjaźń, Lniska i Leźno, wróciłem do Pępowa. Mimo, że wyszedłem na trening sam, to nie był to samotny trening. Tym razem wcisnąłem do uszu słuchawki i dzwoniłem do wszystkich po kolei. Przez chwilę biegłem z żoną, później z rodzicami, siostrą, a próbowałem nawet pobiegać z babcią :)
   W związku z tym, że tak jak wspomniałem, im dłużej biegłem tym lepiej się czułem - pokonałem w sumie około 18 kilometrów. A wszystko zakończyłem solidną, godzinną porcją rozciągania. W końcu w święta czasu jest w brud. A tymczasem kończę stukanie w klawiaturę... i wracam do stołu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz