Dzisiaj ostatni trening przed jednodniową przerwą. Jako, że ze stopą wciąż nie było najlepiej postanowiłem dalej kombinować jak szybko wyleczyć tą kontuzję. Być może to głupie, ale po raz kolejny uznałem, że może skoro nowe super buty z wypasioną amortyzacją tylko pogarszają jej stan postawię na stare, sfatygowane Asics Nimbus 13, w których to wg. Run-Log'a pokonałem już blisko 1700 kilometrów. Ostatnim razem kiedy zrezygnowałem z amortyzacji (Brooks, NB) na rzecz lekkości i naturalności (Adidas) skończyło się to takim bólem, że bliski byłem przerwania treningu.
Dlatego też do pomysłu skorzystania z Asicsów podszedłem bardzo sceptycznie i bez większej wiary w sukces. Jedyne co przemawiało na ich korzyść to to, że ostatnie zawody, po których ból zelżał, pobiegłem właśnie w "japończykach".
No więc kiedy zegarek wybił 7 rano wskoczyłem w biało - niebieskie Nimbusy i wyszedłem na trening. Pierwsze metry... zero bólu. Stopę czuję, ale to nie ból. Dyskomfort? Też nie. Tempo około 5 minut na kilometr. Z każdym następnym kilometrem wzrastało. Jako, że stopa nie dokuczała postanowiłem całość pokonać średnio 4:40-4:50/km. Dzisiejszym treningiem wskoczyłem na całkiem inny poziom biegania. Koniec z człapaniem powyżej 5 minut! Tylko sukcesywne podnoszenie tempa może przynieść efekty w postaci kolejnych życiówek, a przecież o to właśnie mi chodzi.
Dzisiejszy trening zajął mi w sumie nieco ponad 44 minut. W tym czasie pokonałem 10,21 km co pozwoliło uzyskać tempo 4:44/km, a więc tak jak zakładałem. Czuć było moc, można było biec szybciej, ale na szybsze bieganie też przyjdzie pora :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz