Tytuł dzisiejszego posta to słowa niejakiego Jim'a Ryan'a, które moim zdaniem idealnie oddają ideę treningu. Tak naprawdę po pewnym czasie to co nas zmotywowało do rozpoczęcia przygody z bieganiem z czasem przestaje mieć większe znaczenie. I dlatego tak ważne jest, żeby do tego czasu wyrobić w sobie ten nawyk, który każdego ranka sprawia, że nie zastanawiamy się co robić tylko zakładamy buty i ruszamy w drogę.
I ja dzisiaj również wyruszyłem na trasę skoro świt. Postanowiłem się pokręcić nieco po Chełmie. Zacząłem dość spokojnie od 5:18, jednak może to być wartość nieprawdziwa, bo początek trasy mój Garmin zlokalizował mi w nieco innym miejscu niż był on faktycznie. Kolejne kilometry pokonywałem jak natchniony 4:49, 4:46, 4:43, ale kiedy Gremlin wyświetlił mi 4:34 wiedziałem, że muszę zdążyć, bo to już raczej nie był I zakres. Resztę trasy pokonywałem już w przedziale od 5:00 do 4:50, a więc tak jak być powinno. Wg danych z mojego dzienniczka treningowego przebiegłem dzisiaj 14,19 kilometra, a zajęło mi to 1:08:55 (średnie tempo 4:51/km).
Dzisiaj wyjątkowo od samego początku dopisywał mi dobry humor. Ponadto mimo zalegającego śniegu i lodu na chodnikach biega się po tym lekko i przyjemnie, a nogi nie ślizgają się jakoś specjalnie mimo braku specjalnego obuwia. Inaczej rzecz ujmując - trzeba biegać, biegać i jeszcze raz biegać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz