Jak w każdą niedzielę tak i dzisiaj w planach miałem długie wybieganie. Stosuję zasadę, że przez 3 kolejne tygodnie zwiększam dystans, a następnie wracam do kilometrażu z pierwszego tygodnia. Tak więc skoro 2 tygodnie temu pokonałem półmaraton, tydzień temu 23 kilometry to dzisiaj przyszedł czas na 25 000 metrów.
Wracając wczoraj wieczorem do domu zaniepokoiłem się silnymi opadami. Śnieg zaczął sypać około godziny 12 i nie przestał do momentu, w którym się kładłem spać. Nie były to bynajmniej małe opady. Sypało tak, że nie było nic widać z odległości 200 metrów. Jakby tego było mało temperatura powietrza oscylowała wokół 0, a co za tym idzie śnieg nie był bynajmniej lekkim, białym puchem. Wstając rano nieco się uspokoiłem, kiedy zorientowałem się, że opady ustały. Jednak i tak szykowało się brodzenie w zaspach i przebijanie przez nieodśnieżone chodniki. Na domiar złego patrząc przez okno zobaczyłem... no właśnie nic nie zobaczyłem. Dostrzeżenie czegokolwiek skutecznie utrudniała mi gęsta mgła. Jako, że wczoraj swój udział (na rowerze) w treningu zapowiedziała Mała, obudziłem ją około 6:30 i 40 minut później rozpoczęliśmy naszą wycieczkę.
Trasę miałem zaplanowaną w każdym detalu. Siedząc dzisiaj rano przed komputerem rozważyłem wszystkie możliwości i zdecydowałem, że polecimy przez Warszawską, Jasień, Karczemki aż do Kokoszek, a tam zawrócimy i wrócimy tą samą drogą. Zastanawiałem się czy nie wracać przez Kiełpino, jednak miałem spore obawy co do przejezdności dróg i chodników w tamtych rejonach.
Zaczęło się bardzo przyjemnie, bo pługi śnieżne perfekcyjnie odśnieżyły początek trasy. Dosłownie początek, bo jakieś 300 metrów dalej rozpoczęła się walka z błotem, śniegiem i płynącą wodą. Sytuacja nieco się poprawiła dopiero w okolicach ulicy Warszawskiej, ale to tylko dlatego, że chodniki były tak mocno zaśnieżone, że nawet nie rozważałem biegania nimi. Wskoczyłem na ulicę i biegłem po mokrym, aczkolwiek czarnym asfalcie. Do biegania w trudnych warunkach wróciłem jednak już na Jasieniu i przebijałem się tak przez śnieg aż do samych Kokoszek. Na Kokoszkach powiedziałem siostrze, żeby na mnie poczekała, a ja w tym czasie obiegnę sobie króciutką, kilkusetmetrową pętlę. Kiedy skończyłem Mała powiedziała, że Patrycja skomentowała mój status na portalu społecznościowym (przed wyjściem napisałem: "Aktualnie ----> Biegam bo lubię ----> Niedzielna Wycieczka Biegowa :)"). Komentarz ten miał następującą treść: "Liczę na wizytę ;)". No właśnie i jak tu zawieść Narzeczoną? Nie wypada. W dodatku Mała też nie bardzo miała ochotę wracać rowerem tą samą trasą. Zapadła więc szybka decyzja, że biegniemy dalej, w kierunku Pępowa.
Postanowiliśmy pobiec drogą krajową, unikając w ten sposób zaśnieżonych chodników wzdłuż lotniska. Wiadomo jednak było, że zabraknie nam nieco odległości, a więc jak tylko wbiegliśmy do wioski nie skierowaliśmy się do ciepłego domu, tylko odbiliśmy w stronę Rębiechowa i pokonaliśmy brakujące kilka kilometrów. Dzisiejszy trening liczył 25 kilometrów i 300 metrów. Średnie tempo ukształtowało się na poziomie 5:10/km. Jedna był to bieg mocno "szarpany" ze względu na panujące warunki. Zdarzały się kilometry pokonywane w 4:53 oraz takie, których przebiegnięcie zajmowało mi 5 minut i 30 sekund.
Przyznam szczerze, że kończąc trening nie tryskałem świetnym humorem. Byłem zmęczony i ogólnie zły. Często mi się tak zdarza kiedy trening da mi wyjątkowo w kość. Jednak po rozciąganiu i ćwiczeniach było już ekstra. W końcu czy może być większa nagroda po zakończonym biegu niż uśmiech ukochanej osoby? :)
Twoja Ukochana uwielbia wspólne poranki :* Nawet kiedy przybiegasz przemoknięty i totalnie bez humoru :)
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, że kolejne treningi będą łatwiejsze i przyjemniejsze! Poza tym to inaczej, kiedy już wiesz czego się spodziewać po biegu w takich warunkach.
Btw - pierwsza fotka super :)
Usuńw 3 miescie z ciapata odwilza jest teraz masakra ;) ale swoje trzeba wybiegac gratuluje dystansu, w takich warunkach ;)
OdpowiedzUsuń