No i po raz kolejny doczekałem się soboty, a z nią zajęć z cyklu Biegam Bo Lubię. W piątek wróciłem do Gdańska, po tygodniowym pobycie u Patrycji, i z miejsca ustaliłem z siostrą, że w sobotę wychodzimy z domu chwilę po 8 i pędzimy na przystanek, skąd, za pośrednictwem tramwaju, udamy się wprost na stadion gdańskiej AWFiS.
Dzisiaj po tradycyjnej rozgrzewce, czyli 4 okrążeniach stadionu, Asia, pod nieobecność trenera, zarządziła, że zrobimy 6 x 600 metrów na 2-minutowej przerwie. Prawdę mówiąc miałem taką ochotę na trening interwałowy, że żałowałem, iż będzie to tylko sześćset metrów, a nie osiemset bądź tysiąc. Na moje podejście nie wpłynął nawet fakt, że bieżnia, tak jak widać na zdjęciu, była całkowicie pokryta śniegiem. Pierwszy szybki odcinek, który leciałem za plecami Mariusza, zrobiłem w 2:17. Na kolejnym to ja postanowiłem poprowadzić. Uzyskaliśmy czas 2:12, ale tempo było nieco za szybkie, dlatego znowu postanowiłem oddać palmę pierwszeństwa. Efekt? 2:22, 2:20. Dwa ostatnie odcinki pomyślałem, że mogę zrobić nieco żwawiej. Osiągnąłem tempo, odpowiednio, 2:15 i 2:08. I na tym zakończyliśmy zajęcia na bieżni. Chciałem napisać "na tartanie", ale dzisiaj nie dane nam było ujrzeć tę pomarańczową nawierzchnię :)
Tydzień temu tak mi się spodobało pokonanie drogi powrotnej truchtem, że dzisiaj postanowiłem namówić siostrę, abyśmy to powtórzyli. Jako, że nie było większych oporów z jej strony, od razu po zakończeniu zajęć BBL ruszyliśmy w stronę Chełmu. Do Wrzeszcza biegliśmy wzdłuż Alei Grunwaldzkiej. Później, chcąc uniknąć wątpliwej przyjemności pokonywania skrzyżowania pod Galerią Bałtycką, skierowaliśmy się w Szymanowskiego i dalej przez Chrzanowskiego, Partyzantów, Matejki dotarliśmy w okolice Politechniki Gdańskiej. Tam podobnie jak przed tygodniem zarządziłem, że pobiegniemy Traugutta i w okolicach GUMedu powrócimy w okolice głównej arterii Gdańska. Kiedy Gremlin dał znać, że przebiegliśmy już 10 kilometrów, Mała uznała, że dalszą drogę pokona tramwajem. Ja natomiast kontynuowałem swój bieg. Zmodyfikowałem nieco trasę i zamiast pobiec przez dworzec PKS, wybrałem "wspinaczkę" ulicą Dąbrowskiego. A dalej już wbiegłem na Kartuską, skierowałem się w stronę przystanku Odrzańska i niedługo potem byłem już w domu. A tam jeszcze trochę rozciągania, kilka ćwiczeń siłowych i pyszny posiłek. Dzisiaj wybór padł na kaszę gryczaną z kurczakiem w sosie chińskim oraz ogórki. Palce lizać.
Zgłodniałam... Ale u mnie kradzione gołąbki będą :) O ile zdążę do kuchni przed wymęczoną snowbordzistką i psami ;]
OdpowiedzUsuńI ja dzisiaj też planuję trening! Wieczorem z nowym domownikiem, o ile znowu nie ucieknie spod drzwi kiedy tylko poczuje niższą temperaturę :)
jak widze takie jedzonko czasy studenckie mi sie przypominaja;)
OdpowiedzUsuń