Dzisiaj wychodząc na trening nie tyle nie miałem ochoty na bieganie co nie miałem ochoty na latanie między tymi wszystkimi osiedlami celem zaliczenia 15stki. Nie miałem ochoty więc decyzja była prosta - rezygnujemy z 15stki i biegniemy dyszkę. Zaraz po wyjściu na dwór spotkała mnie miła niespodzianka - było ciepło. Przynajmniej w porównaniu do dnia poprzedniego.
Zaraz na początku trasy zostałem zaatakowany przez psa, jednak na moje szczęście zwierzak ten znajdował się na smyczy, mocno trzymanej przez starszego mężczyznę. Ten uspokoił psa słowami: - Zostaw! To nie złodziej. To biegacz. No jak ten pies mógł mnie pomylić ze złodziejem! Może to ta czarna czapka... albo rękawiczki :) Całe szczęście, że jego Pan mu wszystko wytłumaczył :)
Po tym zdarzeniu od razu poprawił mi się nastrój. Biegło się bardzo przyjemnie. W drodze powrotnej spotkałem jeszcze jednego Pana. Ten zapytał mnie ile i w jakim czasie biegam dzisiaj. Kiedy, nie zatrzymując się, odkrzyknąłem, że 10 kilometrów w około 50 minut, usłyszałem za plecami: - KUR*** Nieźle.
No i jak tu nie lubić biegania. Podczas takiego treningu uśmiech nie schodzi z twarzy. Poziom endorfin podniósł mi się na tyle, że dobiegając pod klatkę postanowiłem nieznacznie wydłużyć trening i z 11,5km zrobić 12. Ostatecznie pokonałem 12,12km w czasie 1 godziny.
Podczas biegania w mieście rzadko atakują mnie psy,pewno są przyzwyczajone . Ale gdy jestem na urlopie i jadę na wioskę do rodziców to często robię za "zająca" .
OdpowiedzUsuńHehe, właśnie dzisiaj w połowie treningu w krakowskiej Hucie zatrzymał mnie pan pytając ile tak biegam codziennie. Nie wgłębiając się w szczegóły powiedziałem, że jedno kółko, 6 km. Jak się dowiedział, że robię to poniżej 30 minut to złapał się za głowę :)
OdpowiedzUsuń