Na skróty

3 lutego 2014

Jest progres! - relacja z 2e Wooldereslop 2014 Hengelo

   Muszę przyznać, że niedzielne zawody w Hengelo wywoływały u mnie dość duży stres. Niby to żaden poważny bieg. Niby nie zależało mi na wyniku. Jednak te 15 kilometrów miało mi dać odpowiedź na pytanie czy aby na pewno mój trening jest właściwy. A co jeżeli okaże się, że zamiast progresu jest zastój? Albo jeszcze gorzej - regres? Ok - zawsze można powiedzieć, że to wina złego dnia, że forma ma przyjść później, że noga bolała, że pogoda nie była dobra. Usprawiedliwień miałem całą masę. Mimo wszystko jednak chciałem zrobić wszystko, aby po zawodach nie musieć z nich korzystać.

  Start zaplanowany był na godzinę 11. Jednak w związku z tym, że w biegu zamierzali wystartować moja siostra i tato, musieliśmy być na miejscu już o 10. Aczkolwiek nie spowodowało to zmiany harmonogramu dnia. Tak więc z łóżka wygrzebałem się już o 4. Pół godziny później byłem już w nim z powrotem. Jednak nie sam. Towarzyszyła mi miska owsianki i półlitrowa szklanka kawy. Prawdziwe śniadanie mistrzów!
   Chwilę przed 9 zacząłem w końcu kompletować zestaw startowy. Jeden rzut okiem przez okno wystarczył do podjęcia decyzji odnośnie dolnej części garderoby. Leginsy zostały w domu. Grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknej, słonecznej aury! Strój skompletowany, jeszcze tylko odżywki i można ruszać. Coraz bardziej przekonuję się do schematu: baton (energy) pół godziny przed biegiem, 15 minut później żel, po biegu izotonik oraz baton (balanced). Przed trzema tygodniami to się sprawdziło, więc nie chciałem specjalnie kombinować. Jak to mówią - lepsze jest wrogiem dobrego.
   W Hengelo meldujemy się około 10. Szybkie zapisy i około 10:45 jesteśmy już przebrani w okolicach startu. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym o czymś nie zapomniał. Tym razem zafundowałem sobie powtórkę z Półmaratonu Wyspy Sobieszewskiej - ja na zawodach, a Gremlin w domu. Na szczęście tato poratował mnie swoją 110!
   Trochę potruchtaliśmy i na 4 minuty przed startem wskoczyliśmy w strefę startową. Wiedziałem, że nie ma tutaj czasów netto dlatego starałem się zająć miejsce jak najbliżej pierwszej linii. Jak się później okazało, przekroczyłem ją 8 sekund po wystrzale startera. A ten nastąpił dość niespodziewanie. Przynajmniej dla mnie, gdyż nie bardzo rozumiem język holenderski i nie wiedziałem o czym w danej chwili mówił konferansjer.
   Jednak punktualnie o 11:00 - wyruszyliśmy! Tak jak w poprzednim biegu szybko wyskoczyłem z asfaltowej drogi na miękkie podłoże i zacząłem wyprzedzanie. Ścieżki były dość wąskie, a na trasę jednocześnie wypuszczono uczestników biegów na 5, 10 i 15 kilometrów. Łącznie blisko 1000 biegaczek i biegaczy.
   Cel jaki mi przyświecał na ten bieg, to wynik poniżej 60 minut. Musiałem więc pobiec w tempie 3:59/km. Tymczasem zacząłem od 3:47! Pomyślałem sobie - "No Panie Biegaczu z Północy - albo zwalniamy albo mamy po zawodach". Poskutkowało - kolejny kilometr poleciałem 10 sekund wolniej. Na trzecim tysiączku dogoniłem biegacza, z którym stałem na podium podczas sierpniowego półmaratonu w Losser. Zamieniliśmy kilka zdań. Wtedy biegliśmy razem cały wyścig. Tym razem jednak uznałem, że mogę biec szybciej. Jednak czy to aby nie za szybko? Dwa kolejne kilometry poleciałem w 3:49. Mocno, cholernie mocno. 
   Między 5. a 10. kilometrem kilkukrotnie przebiegaliśmy pod autostradami, biegaliśmy trochę po asfalcie, trochę po drodze gruntowej. Ponadto mieliśmy pętlę przez co na 8. kilometrze spotkaliśmy się z biegaczami będącymi na 6. tysiączku. Udało mi się spotkać tata! Zrobiło się trochę gęściej na trasie. Było jednak dużo wyprzedzania, a to z jednej strony może i utrudnia bieg równym tempem, ale z drugiej daje kopa mentalnego!
   Cztery minuty i jedna sekunda, jakie odnotowałem na 10. kilometrze, to był ostatni, jak się później okazało, wynik powyżej 240 sekund na kilometr do końca biegu. Tak naprawdę sam nie wiem jak udało mi się biec w tempie poniżej 4:00/km. Szczególnie ciężki był odcinek od połowy 11. do połowy 14. kilometra. Była to jedna długa prosta, na której musieliśmy stawić czoła rażącemu słońcu oraz co gorsze - silnemu wiatrowi. Jednak udało się! I to na tyle dobrze, że na samym końcu tej prostej dogoniłem znajdującą się przede mną biegaczkę. Dałem sobie chwilę na odpoczynek chowając się od wiatru za jej plecami, a następnie wyskoczyłem i przyspieszyłem. Na około 500-600 metrów przed metą zwietrzyłem szansę na jeszcze wyższe miejsce. Ostatnie 100-200 metrów to był już sprint. Sprint z happy endem!
   Ostatecznie na mecie zameldowałem się z czasem 58:33 (58:41 brutto)! A więc w porównaniu do pierwszego biegu udało się urwać ponad dwie minuty! Rewelacja! Naprawdę nie spodziewałem się takiego wyniku! Marzyło mi się złamanie 60 minut. Tymczasem urwałem blisko 90 sekund więcej! I tak jak powiedziałem po Berlinie - znowu czuję, że to co robię ma sens!
   Na mecie czekała na mnie mama. Chwilę później pojawiła się moja siostra (druga wśród kobiet do 40. roku życia), a za nią wbiegli, niemal jednocześnie, Maniek i tato! Po biegu wspólnie udaliśmy się do biura zawodów po medal. Tak, tak - nic się nie zmieniło. Osoby, które wybrały opcję wpisowego z medalem musiały po biegu zgłosić się do biura zawodów, gdzie pani wydawała okrągłe blaszki - bez żadnej wstążki, bez celebracji. Przed rokiem mnie to szokowało. Teraz już się przyzwyczaiłem :)


8 komentarzy:

  1. A u nas niektórzy twierdzą, że medale mają małą wartość, bo dostaje je każdy, kto ukończył bieg ;) W Polsce chociaż jakaś miła, uśmiechnięta Pani zawiesi medal na szyi ;) Co do samego biegu, gratuluję realizacji (a nawet poprawy) założeń. Jest to dobra prognoza na przyszłość!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje:)Świetny wynik!Fajna z Was rodzinka:)

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny wynik, tylko pomarzyć...gratuluje progresu, 3maj tak dalej.
    ps. widzę, że możesz porównać opaski na uda vs getry biegowe spod znaku Compressport. Co lepsze? Co polecasz? Borykam się ze skurczami ud i nie wiem co wybrać. Test mile widziany :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artur może to Ci pomoże podjąć decyzję :)

      Usuń
    2. http://biegaczzpolnocy.blogspot.de/2013/10/moja-przygoda-z-kompresja-przeglad.html

      Usuń
    3. Wybacz, nie zauważyłem na blogu zakładki "testy sprzętu biegowego" :/ Dziękuję za linka

      Usuń
  4. Świetne tempo! Gratulacje! :) Swoją drogą w Polsce dystans 15 km jest mało popularny...a jak wygląda to za granicą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj ciężko mi powiedzieć. Na pewno najbardziej popularna jest dycha. Aczkolwiek jest cała masa biegów na "nietypowych" dystansach jak 5,1km 9,6km 12km 10,1km :)

      Rzuć okiem na stronę, na której szukam biegów :)

      http://www.dutchrunners.nl/

      Usuń