Na skróty

27 lipca 2014

Jedyny taki bieg - relacja z Twee Verenloop Halve Marathon

   Zawsze kiedy jestem w Holandii i chcę wziąć udział w jakimś fajnym biegu korzystam z wyszukiwarki imprez na stronie Dutch Runners. To tam wyszukałem cykl biegów w Hengelo, tam znalazłem informacje o biegu w Oldenzaal czy półmaratonie w Losser. Wszystkie te imprezy były naprawdę bardzo fajne, dlatego również w tym roku postanowiłem rzucić okiem na DR, aby zobaczyć jakie biegi są organizowane w okolicy. I tak oto zalazłem "Twee Verenloop Halve Marathon". Pomyślałem, że połówka na początku właściwych przygotowań pozwoli mi lepiej określić swój aktualny poziom. Wymieniłem kilka maili z organizatorem i już byłem zapisany. W zasadzie to byliśmy, bo również Monika i tato wyrazili chęć zmierzenia się z półmaratonem.

   Na kilka dni przed startem postanowiłem nieco bardziej przyjrzeć się temu biegowi. Chciałem sprawdzić trasę, dojazd, frekwencje i wyniki z poprzednich lat itd. Doczytałem się, że na biegu nie ma numerów startowych - no cóż może nie ma za dużo uczestników i sędzia nie będzie ich potrzebował przy pomiarze czasu. Jednak prawdziwym zaskoczeniem zdanie "De eerste oversteek is al na 3 kilometer". Wcześniej myślałem, że chodzi o jakiś most, kładkę ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że może chodzić o przeprawę łódką! Moje wątpliwości zostały rozwiane po mailu od organizatora - "You go 2 times per boat crossing river IJssel". W tym momencie po prostu zgłupiałem. Wiedziałem, że ze sprawdzenia formy raczej nici. Szykowała się za to niezła zabawa.
   W niedzielę wstałem standardowo 30 minut po 3. Wciągnąłem owsiankę, wypiłem kawę, zadzwoniłem do żony i powoli rozpocząłem pakowanie. Pogoda za oknem nie napawała optymizmem. Zanosiło się na deszcz. Było jednak ciepło, więc krótka koszulka i spodenki były jak najbardziej ok.
   Ruszyliśmy niemal punktualnie o 7. Droga okazała się krótsza niż zakładaliśmy. Już około 8 byliśmy w miejscu startu. Po drodze złapała nas jednak taka ulewa, że naprawdę zaczynałem się zastanawiać czy to aby na pewno będzie przyjemny bieg. No ale skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć B.
   W związku z tym, że na miejscu nie było kogo postanowiliśmy się przejść. Około 8:45 zacząłem się nieco niepokoić. Ciągle byliśmy jedynymi biegaczami w okolicy. A gdzie jakieś biuro zawodów? Cokolwiek co dałoby pewność, że nie pomyliliśmy adresu?
   W końcu około 9 zaczęli pojawiać się pierwsi biegacze, a około 9:15 przyjechał organizator. Ten sam z którym korespondowałem mailowo. Przywitaliśmy się, opłaciliśmy wpisowe (10€/osoba) i dowiedzieliśmy się, że owy "półmaraton" to coś w stylu wspólnej wycieczki biegowej lokalnej grupy biegaczy. Spotykają się oni w każdą, ostatnią niedzielę miesiąca i razem pokonują większy dystans. Mają 12 takich biegów w roku i każdy odbywa się cyklicznie. A teraz, w lipcu wypadał już dziewiąty "Twee Verenloop Halve Marathon".

   Ruszyliśmy punktualnie o godzinie 9:30. Mimo, że na stronie było napisane, że będzie podział na 3 grupy w zależności od prędkości (11-12km/h - 13-14km/h - 15-16km/h) to nic takiego nie miało miejsca. Pierwszy kilometr pokonaliśmy wspólnie tempem 5:26/km. Biegnąc z Małą i kilkoma osobami z przodu śmieliśmy się, że w końcu mamy okazję biec w ścisłej czołówce w jakimś biegu i to jeszcze bez większego spinania się :)
   Co chwilę ktoś do nas pobiegał i nas zagadywał. Spotkaliśmy się z naprawdę fantastycznym przyjęciem. Poznaliśmy między innymi Rene, który w tym roku startował w maratonie w Krakowie, gdzie zajął (jak później sprawdziłem) 31. miejsce!

   Po nieco ponad 2 kilometrach dolecieliśmy do miejsca pierwszej przeprawy. I faktycznie wszyscy zapakowaliśmy się na łódkę i popłynęliśmy na drugą stronę rzeki. Tam ruszyliśmy w kierunku miasta Hattem. Co ciekawe - tak naprawdę nie było żadnej ściśle określonej trasy biegu. Ot po prostu organizator mówił czy mamy biec w lewo czy prawo. W ten oto sposób przebiegliśmy wąskimi uliczkami przez centrum miasta, obiegliśmy zabytkowy kościół - coś niesamowitego.

   Kiedy ponownie wbiegliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki organizator powiedział, że 1,5 kilometra przed nami jest czerwony most i każdy kto chce "przewietrzyć płuca" może tam biec, a następnie zawrócić i dołączyć, przy końcu stawki, do reszty. 
   I faktycznie - zaliczyliśmy kilka mocniejszych kilometrów (4:40-4:23/km) i z powrotem byliśmy z całą grupą. Jechała też z nami jedna pani, która co jakiś czas rozstawiała nam kubki z wodą, banany i batony musli.

   Po czerwonym moście kolejnym punktem nawrotowym była tama wodna. Kolejne 3-4 kilometry nieco mocniejsze i kolejna chwila na napicie się wody. Z jedzeniem nie kombinowałem. Chwilę przed startem wciągnąłem Agisko, miałem też drugi żel w razie potrzeby, zostawiłem więc banany innym. 

   Z tamy udaliśmy się w kierunku miejscowości Zalk, gdzie zlokalizowana była druga przeprawa. Tym razem jednak mieliśmy płynąć w dwóch turach. Najpierw nieco wolniejsi, potem trochę szybsi. Przed Zalk postanowiłem raz jeszcze przyspieszyć - szybki kilometr wyszedł w 4:20, a następnie dwa kolejne przetruchtałem pozwalając sobie na chwilę rozmowy. W końcu przyjechaliśmy tutaj dobrze się bawić.
   Fajne było to, że za każdym razem ktoś inny "prowadził". Nawet u nas raz Mała z tatem gonili mnie, po chwili to ja byłem ostatni, za chwilę z tyłu zostawała Monika.


   Po zejściu na ląd biegliśmy już w stronę miejsca gdzie zaczynaliśmy nasz bieg. Dowiedzieliśmy się, że mamy przed sobą 5-kilometrowy odcinek, na końcu którego wolniejsza grupa ma zrobić nawrót i wrócić po nas. 
   Pierwszy tysiączek z tej piątki poleciałem w 4:50, ale w tym momencie znalazłem biegacza, którego tempo idealnie mi odpowiadał. I dzięki niemu kolejne odcinki wyszły po 4:34, 4:34, 4:30. Nieco zwolniłem dopiero na ostatnim. Tam czekał już tato, a po chwili dołączyła Mała. 

   Kolejny, ostatni już punkt nawrotowy to most, od którego dzielił nas równo kilometr. Tym razem już nie miałem ochoty na szaleństwa. Pobiegłem spokojnie - wyszło 5:11.
   Bardzo ciekawa była końcówka biegu, cholernie żałuję, że nie mamy żadnych zdjęć z tego miejsca. Lecieliśmy małymi, wąskimi mosteczkami gęsiego kilkanaście metrów nad wodą - kosmos!

   W końcówce organizator pozwolił jeszcze nieco przyspieszyć, jednak nakazał zatrzymać się przy stajni - około 100 metrów przed końcem. Dopiero jak zebraliśmy się wszyscy ruszyliśmy na umówioną metę :) Tam zostaliśmy poczęstowani gorącą kawą, wodą, ciastkami, wafelkami (holenderskie stroopwafels są nieziemskie - musiałem wziąć szybko jeden i uciekać na drugi koniec parkingu, bo bym się nie mógł powstrzymać przed zjedzeniem wszystkich :) ). Ktoś przyniósł jabłecznik. Taki mini festyn rodzinny. Coś co mi się bardzo podobało na impreza Kaszuby Biegają.
   Na koniec podziękowaliśmy organizatorowi za fajną zabawę, pozbijaliśmy piątki z innymi biegaczami i ruszyliśmy z powrotem do domu. Było ekstra. Nie było numerów, nie było mierzenia czasu, nawet ścigania nie było, a mimo to twierdzę, że to jeden z lepszych półmaratonów, w jakich brałem udział. No bo to był półmaraton (choć kilometrowo wyszło 20,8 - może za mało nawrotek robiłem :) ), przecież nazywał się - Twee Verenloop Halve Marathon.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz