A rozwijając ten skrót było to 20 kilometrów biegu ciągłego w tzw. II zakresie. Jak definiuję drugi zakres? To jest bieg na tyle szybki, że niespecjalnie mam ochotę na wygłaszanie długich kwestii w trakcie jego trwania. Zazwyczaj ograniczam się tylko do "lewo, prawo, tak, nie, tutaj, yhy". Niemniej ciągle jest to bieg komfortowy. Nie ma tutaj mowy o wypluwaniu płuc i opadaniu z sił.
Ale drugi zakres tak naprawdę to żadna rewelacja. Przecież niedawno pisałem o łamaniu 4 minut na kilometr, gdzie oznaczało to wejście z III zakres. Bardziej zadowolony jestem z tego, że to był bieg ciągły. Nie było żadnych przystanków, żadnego ganiania po krzakach, żadnych świateł, żadnego piknikowania (przeważnie zatrzymuję się na wciągnięcie żelu i wody). A to wszystko wyszło naprawdę bardzo spontanicznie. Wychodząc rano, z Małą, z domu jedyne co wiedzieliśmy to to, że pokonamy około 20 kilometrów.
Tym razem wystartowaliśmy nieco później, bo dopiero koło 7. Sobota zapowiadała się wolna od pracy, więc pozwoliłem sobie nieco dłużej pogapić się w monitor. Przez cały piątek padał deszcz i zaraz po przebudzeniu zorientowałem się, że nic się nie zmieniło w tej kwestii. Było za to przyjemnie chłodnie - delikatnie poniżej 20 kresek. Zdecydowałem się więc, że na trening założę tylko buty, spodenki i skarpety. A przez pewien czas rozważałem nawet zostawienie w domu tych ostatnich. Wychodzę z założenia, że skoro i tak wszystko będzie mokre to lepiej mieć jak najmniej na sobie. Po co to później dźwigać?
O godzinie 7:03 wcisnąłem start na moim Gremlinie. Na dzisiaj zaplanowałem nieco inną trasę niż przed tygodniem. Tym razem mieliśmy biegać tylko i wyłącznie w Niemczech. Do Holandii pojedziemy jutro na zawody :)
Chociaż znowu zaczęło mnie pobolewać biodro/pachwina to ruszyliśmy dość żwawo. Pierwszy kilometr w 5:14, kolejny 22 sekundy szybciej. Trzeba było zwolnić, bo mogło to się źle dla nas skończyć. I faktycznie - odcinki 5. i 6. truchtaliśmy już około 5:20/km. Wtedy jednak na prowadzenie wysunęła się Mała i zaczęła podkręcać tempo. Kolejno 5:12, 5:06, 5:01, 5:05, 5:03. Cały czas biegłem za nią. W pewnym momencie zapytała się nawet czy ma zwolnić. Odpowiedziałem, że nie - póki jestem w stanie tak biec było ok. Choć na pewno nie było to już spokojne rozbieganie. Po 13 kilometrach znowu się zmieniliśmy miejscami - teraz ja dyktowałem tempo. A w zasadzie to już w ogóle o tym nie myśląc trzymałem to co narzuciła Mała.
W Gremlina na 17. kilometrze dopadł nas jakiś kryzys (5:31), ale miałem z nim w tym momencie jakiś kłopoty (znowu mi się zaczął wyłączać - chyba powoli zbliża się jego kres). Później ponownie na czoło wysunęła się Monika, którą wyprzedziłem dopiero na 1,5 km przed domem.
W sumie pokonałem 20 kilometrów i 447 metrów w czasie 1:44:17. Średnie tempo 5:06/km może i nie jest jakieś rewelacyjne. Przecież robiłem już treningowo połówki po 3:59/km. Jednak to przeszłość. A obecny Michał, mimo że daleko mu do takich wyników, to i tak cholernie się cieszy, że stale notuje progres! Zresztą olewając tempo - w końcu zrobiłem ponad 2 dychy biegu ciągłego. Nie wiem czy w tym roku choćby jeden mój dłuższy trening nie był przerywany chociażby na toaletę. A więc po raz kolejny jest się z czego cieszyć - trzeba wszędzie szukać pozytywów :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz