Na skróty

18 lipca 2014

Raport z frontu: Opornie, lecz do przodu

Jak widać - warunki idealne do szurania
   Wyjazd za granicę, całkowita reorganizacja dnia, praca fizyczna - wiedziałem, że początki nie będą łatwe. Jednak nie zdawałem sobie sprawy, że będą aż tak trudne. Organizm ma straszne opory przed zaakceptowaniem nowego porządku dnia. Powoli zaczynam się już przestawiać na poranne wstawanie. Dzisiaj budzik nie zdążył nawet zadzwonić. Wstałem o 3:22 bez żadnych problemów. Za to nogi mam tak obolałe rano, że po wyjściu z łóżka ciężko mi doczłapać się nawet do toalety. Tutaj, przynajmniej częściowo, przychodzi mi z pomocą kompresja. Wczoraj, kiedy wieczorem wciągnąłem na nogi długie skarpety kompresyjne myślałem, że odlecę ze szczęścia - cholernie przyjemne uczucie. 

   Jednak kompresja, automasaż, polewanie zimną/ciepłą wodą to wszystko pomaga zregenerować mięśnie. A tymczasem znowu walczę z biodrem. Ból w panewce kości biodrowej jest czasami tak silny, że ciężko podnieść nogę. Zacząłem szukać przyczyn i być może jedną z nich jest technika biegu. A w zasadzie nie tyle technika co tendencja do przechylania się na lewą stronę w czasie biegu (co widać na zdjęciu). O ile lądując na prawej nodze jestem ustawiony prostopadle do podłoża. O tyle stąpając na nodze lewej cały przechylam się w lewą stronę. Nie wiem czy moja teoria jest słuszna. Jednak w najbliższym czasie postaram się to wyeliminować. Być może to mi pozwoli zapomnieć w końcu o tym nieszczęsnym biodrze. A wracając jeszcze do obolałych mięśni to z pracy przyniosłem nowy wałek - okazuje się, że zwykła stretch folia idealnie sprawdza się jako urządzenie do rolowania. Niemniej muszą ją czymś okleić, bo na masowanie tak twardą rolką jeszcze nie jestem gotowy (próbowałem - ała!).
Mój nowy "roller"
   Ale dobra - koniec tego stękania i pojękiwania! W końcu tematem numer jeden jest tutaj biegania. A tego u mnie nie brakuje. Na czas adaptacji wracam do systemu "poniedziałki, piątki - wolne" (stąd też mam czas na napisanie posta :) ).
   Po wtorkowej 14stce z siostrą, w środę polecieliśmy z tatem jego standardową trasę (około 10 kilometrów). Takie bieganie w większej grupie jest naprawdę przyjemne - szczególnie kiedy w planach ma się jedynie bieg ciągły w pierwszy zakresie. Nikt nie kontroluje tempa, nikt się nie denerwuje, że biegniemy za wolno bądź za szybko. Lecimy i gadamy - to jest chyba najlepsze w tym sporcie! Po drodze cyknęliśmy jeszcze kilka pamiątkowych fotek i nim się obejrzeliśmy byliśmy już w domu. A w zasadzie to do domu dobiegłem pierwszy gdyż w końcówce zrobiłem sobie 2 kilometry biegu z narastającą prędkością. Jednak chwilę później rozciągaliśmy się już całą trójką na parkingu przed drzwiami wejściowymi. 
   Wtorkową dychę potraktowałem jako nieco lżejszy trening, dlatego dzień później chciałem znowu pokonać naszą dłuższą trasę. Z domu wybiegliśmy w trójkę. Jednak założyliśmy (błędnie jak się później okazało), że tato będzie chciał przebiec się swoją trasą. Dlatego też na 2. kilometrze odbiliśmy w swoją stronę. Po treningu dowiedzieliśmy się, że tato gonił nas do pewnego momentu :)
   Mimo, że nie biegliśmy szybko (około 5:30/km) to czułem się naprawdę fatalnie. Nawet Małej kilka razy wspomniałem, że dzisiejszy bieg to żadna przyjemność, a jedynie męczarnia. "Bieganie to przyjemność? Co za idiota to wymyślił" - ta myśl towarzyszyła mi przez cały bieg. Mimo to w końcówce postanowiliśmy poćwiczyć finiszowanie. I tak oto przedostatni kilometr (ostatni zostawiliśmy sobie na roztruchtanie) pokonaliśmy poniżej 4:10/km. U mnie było 4:09, a u Małej 4:06! Jednak bardziej niż na przyspieszaniu musiałem skupiać się na biodrze - bolało jak jasna cholera. A rozciąganie po biegu? To był dopiero żałosny widok. Szczytem możliwości tego dnia było ściągnięcie butów. A i tutaj bez krzesła się nie obeszło :)
   Ale co tam - narzekam, narzekam, a póki co udaje się (odpukać!) zrealizować wszystkie założenia treningowe. Jak tylko nogi w końcu przyzwyczają się do nowego obciążenia wracam na stadion. Nie wiem jeszcze co będą tam biegał - może 200, może 400, a może 1000 lub 12000 :) Pożyjemy - zobaczymy. A póki co zabieram się powoli za ogarnianie i szykowanie II śniadania (II śniadanie o 6:00 rano - hehe).

PS: A już jutro zaczynam weekendowe szuranie. Podczas każdego wyjazdu treningi sobotnie i niedzielne to były dwa najlepsze treningi. Takie na które czekało się cały weekend. Mam nadzieję, że tym razem też tak będzie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz