Początek września, przynajmniej pod jednym względem, zdecydowanie muszę uznać za udany. Po raz pierwszy od 3 miesięcy pokonałem w jednym tygodniu blisko 100 kilometrów. Jednak nie tyle cieszy mnie sam przebiegnięty dystans co fakt, że noga wytrzymała obciążenie. Ból nie zniknął, ale nie było tak źle jak ostatnimi czasy, kiedy zmuszony byłem przerywać czy nawet całkowicie rezygnować z treningów. Tym razem wszystko co miałem zaplanowane udało się zrealizować. Szczególnie intensywny był weekend, kiedy to przebiegłem ponad 50 kilometrów i kolejnych 20 dołożyłem na rowerze. Jednak to naprawdę nie stanowiło żadnego wyzwania, kiedy przez cały czas na dwóch kółkach towarzyszyła mi żona.
Sobotni trening był dość spontaniczny, bowiem wybraliśmy się pobiegać nad morze. Tymczasem już po 400 metrach zawróciliśmy o jakieś 180 stopni i obraliśmy za cel Pępowo. Biegło się naprawdę przyjemnie. Na pewno spory wpływ miało na to postanowienie, że nie będę pilnował tempa. Zamierzałem cieszyć się biegiem, a średnio u mnie z radością jak muszę ciągle kontrolować zegarek, tętno, tempo itd. Dlatego po prostu to olałem. Biegłem, rozmawiałem z żoną, cieszyłem się krajobrazem. Mieliśmy okazję poznać kilka nowych ścieżek niedaleko lotniska. Również pogoda nam sprzyjała. Było słonecznie i bezchmurnie, a że wybiegliśmy o 6 rano, temperatura była równie przyjemna.
Tuż przed Pępowem spotkaliśmy jeszcze znajomą, która też była na treningu i ostatnie kilometry lecieliśmy razem z nią. W sumie po blisko 20 kilometrach zameldowaliśmy się na miejscu. Zjedliśmy pyszne śniadanie i... siadłem na rower, aby poranną trasę pokonać raz jeszcze. Musze przyznać, że ostatnio bardzo spodobało mi się jeżdżenie na dwóch kółkach. I o ile jeszcze kilka tygodni temu nie mogłem za cholerę złamać bariery 2 min/km teraz udaje mi się to dość często. Naprawdę jestem z tego faktu bardzo zadowolony.
Sobota sobotą, ale długie wybieganie zaplanowane miałem dopiero na niedzielę. Uznałem, że to ostatni raz przed Berlinem, kiedy mogę sobie pozwolić na nieco więcej kilometrów. Zaproponowałem Patrycji wspólny biegowo-rowerowy trening i jako, że niemal od razu się zgodziła to przystąpiłem do wytyczania trasy.
Punktualnie o godzinie 8:16 ( :) ) wyruszyliśmy z gdańskiej Zapsy. Początek trasy był niemal identyczny jak ten z soboty - Słowackiego w górę. Jednak na Niedźwiedniku postanowiliśmy zrezygnować z wątpliwej przyjemności podbiegania wąskim chodnikiem i wybraliśmy leśne drogi przez Matemblewo. Ostatni raz byłem tam chyba jeszcze z Akademią Biegania i jedyne co pamiętałem to to, że w jednym miejscu jest dość stromo. Były - cholera i to jak. Jednak daliśmy radę i po chwili byliśmy już na Matarni. Stamtąd polecieliśmy do Klukowa i dalej w stronę Owczarni. Przystanek na uzupełnienie paliwa w Biedronce i dalej w drogę.
Pierwotnie mieliśmy wbiec w dół Spacerową, ale kiedy już do niej dotarliśmy (19. km) uznaliśmy, że możemy nieco wydłużyć trasę i polecieliśmy dalej w stronę Sopotu. W Gołębiewie obywała się impreza "Z mapą do lasu", więc las przypominał deptak nadmorski - wszędzie pełno ludzi. Niektórzy ganiali normalnie ścieżkami, inni latali co sił w płucach od punktu do punktu bez nie zważając na to czy biegną ścieżką czy nie. A my robiliśmy swoje - rozmawialiśmy i cieszyliśmy się świetną pogodą.
Dopiero kiedy wybiegliśmy z lasu, na 27. kilometrze, i znaleźliśmy się na otwartym terenie, w mieście, na asfalcie, okazało się, że pogoda jest świetna aż zanadto. Kurczę było naprawdę gorąco. Wtedy chyba pierwszy raz pomyślałem tego dnia (poza pierwszym i drugim kilometrem), że nie chce mi się biec, że mam dość. Jednak patrząc na zegarek i widząc niemal 30 pokonanych kilometrów, będąc tak blisko domu głupio by było zrezygnować, naprawdę głupio. Tym bardziej, że tego Pati nie narzekała ani słowem. A w kilku miejscach naprawdę miała ku temu powody :)
Kiedy dolecieliśmy na Przymorze ni stąd ni zowąd postanowiłem nieco przyspieszyć, aby sprawdzić czy naprawdę nie mam już siły czy to tylko głowa wymięka. Kilometr 30. pokonany w 4 minuty i 33 sekundy dał mi jednogłośną odpowiedź - jestem leniem :)
Dwa kilometry dalej byliśmy już na miejscu. To był naprawdę fajny trening. Długi, ale na pewno nie trudny. Zresztą nie chciałem dać sobie jakoś specjalnie w kość. Głównym celem było spędzenie z żoną trochę czasu na świeżym powietrzu i przepalenie paru kalorii, bo te trzeba przyznać, bo biegu suto uzupełniłem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz