Na skróty

27 grudnia 2012

Rodzinno - Biegowe Boże Narodzenie

Jezioro Symsar
   Trochę w ostatnim czasie odpuściłem sobie mojego bloga, ale prawdę mówiąc to święta wolałem spędzić z najbliższymi, a nie z komputerem. Fakt, że zaniedbałem bloga, nie oznacza oczywiście, że tak samo zaniedbałem bieganie. Oj co to to nie! Mało tego, nie tylko nie zrezygnowałem z treningów, ale wręcz je zintensyfikowałem. W planach wyglądało to tak, że w Wigilię będzie dzień wolny, a w kolejne dni przebiegnę po 15 kilometrów. Ostatecznie, po raz kolejny, okazało się, że plany planami, a życie życiem. Zacznijmy jednak od poniedziałku.
Dostałem prawdziwy list od Świętego Mikołaja!
   24. grudnia wstałem jak zawsze, z samego rana, i rozpocząłem dzień owsianką i lekturą książki J. Archera. Wykorzystując dzień wolny postanowiłem, że wybiorę się do sklepu i przyrządzę wszystkim na śniadanie placuszki owsiane. Podczas tego krótkiego spaceru, z pewną ulgą, zauważyłem, że mróz dał w końcu za wygraną. Po dwóch dniach kilkunastostopniowego mrozu temperatura na lekkim plusie cieszyła niesamowicie. Na tyle, że zaraz po powrocie do domu zakomunikowałem, że jeszcze przed wigilijną wieczerzą potruchtam trochę. Prawdę mówiąc nie mógłbym postąpić inaczej mając w planach kosztowanie wigilijnych potraw (a tych w tym roku był cały ogrom - 12 dań mogły stanowić same ciasta mojej mamy). Przebiegłem w sumie 10 kilometrów dość żwawym tempem 4:40/km. Jednak nie sam bieg okazał się najważniejszy. Otóż około 4.-5. kilometra zauważyłem, że na poboczu stoi samochód, a obok niego starszy mężczyzna coś zrywa. Co u licha - pomyślałem. Czego można szukać 24. grudnia gdy zaczyna się już powoli "szarówka". I wtedy pojąłem! Sianko! U nas też pierwszy raz nikt o tym nie pomyślał. Długo się nie zastanawiając zerwałem kilka garści suchej trawy i poleciałem dalej.
Prezenty Mojej Pati
   We wtorek wszyscy biegający domownicy (siostra, tato i ja) mieli w planach trening. Jednak każdy zdecydował się na samotny trening na różnych trasach i o różnych godzinach. Najpierw wybiegł tato w kierunku Wielochowa/Red, następnie ja udałem się w stronę Łabna. Najpóźniej w czasie swój start odłożyła Mała, która chciała obiec Jezioro Wielochowskie. I tutaj po raz kolejny na nic zdały się plany, bowiem po około 3 kilometrach zadzwoniłem do siostry i stwierdziłem, że przebiegnę jeszcze kawałek i zawrócę, tak żebyśmy mogli razem obiec jezioro. Kiedy ruszyliśmy w stronę Wielochowa spotkaliśmy tatę, który stwierdził, że z chęcią przeleci się z nami. I tak zamiast 3 samotnych treningów wyszła nam Bożonarodzeniowa Rodzinna Wycieczka Biegowa. A zaraz po niej udaliśmy się, wspólnie z mamą, do Pępowa. Tam zostaliśmy tak ugoszczeni, że chcąc utrzymać bilans kaloryczny na zero, musielibyśmy przebiec co najmniej 5 razy tyle co przebiegliśmy :).
Wspólnie z Patrycją piekliśmy pierniczki
   Ostatni dzień świąt wypadł w tym roku w środę. Tak więc ani Monika, ani tato nie zamierzali wskakiwać w buty do biegania. Inaczej rzecz miała się ze mną. Ja po raz kolejny zdecydowałem się na dłuższy bieg niż zazwyczaj. Udałem się na 20 kilometrowe wybiegania, nad brzeg Jeziora Symsar. O tym, że nie tylko moi biegający współdomownicy postanowili nie wychodzić tego dnia z łóżek nieco dłużej niech świadczy fakt, że podczas pierwszych 14 kilometrów minął mnie zaledwie 1 (słownie - JEDEN) samochód. W drodze powrotnej spotkałem znajomego biegacza i wspólnie przetruchtaliśmy kilka kilometrów. Łącznie wyszło 20,391km w średnim tempie 4:55/km.
Okolice Jeziora Symsar
   W środę wieczorem dostałem też propozycję, aby w czwartek pobiegać razem z kolegą. Biegamy podobne dystanse i z podobnymi prędkościami, a więc nic nie stało na przeszkodzie, aby wspólnie wybrać się na trasę. Zaproponowałem, że pobiegniemy ulicą Żytnią do Kłębowa i wrócimy przez Medyny, na co Łukasz przystał. I tak kilkanaście minut po 8 byliśmy już na obrzeżach miasta. Cały trening upłynął nam niesamowicie szybko. Ale nie miał prawa się dłużyć skoro przez cały bieg rozmawialiśmy. Tego dnia przebiegnięty dystans wyniósł 18,31km, a tempo średnie ukształtowało się na poziomie 5 minut i 13 sekund.
Nasza choinka autorstwa Moniki
   Podsumowując pokonałem w tym tygodniu już blisko 70 kilometrów. W planach mam jeszcze 15-20-kilometrowy, spokojny trening sobotni. Aczkolwiek rozważam zastąpienie go nieco krótszym treningiem szybkościowym. Ponadto w niedzielę chcę się wybrać na kolejną wycieczkę biegową. Jeśli znajdę kogoś chętnego to z chęcią pobiegnę aż nad Jezioro Blanki (trasa liczy sobie około 30 kilometrów). Ktoś może powiedzieć, że przesadzam z takim dużym kilometrażem i to zwiększonym z tygodnia na tydzień (chociaż, skoro podczas świąt ludzie biorą udział w "maratonach przy stole" to co w tym złego, że pomiędzy nie wplotą półmaraton okolicy). Jednakże posiadam pewnego "asa w rękawie", który pozwala mi mieć nadzieję, że tak duża ilość biegania nie skończy się przemęczeniem organizmu. W święta bowiem Mikołaj przyniósł mi coś co ma być nagrodą dla moich mięśni za to, że dzielnie znoszą moje treningi. Otóż dostałem voucher na godzinny masaż całego ciała oraz dodatkowo wejściówkę na saunę i basen. I z tego wszystkiego zamierzam skorzystać właśnie w niedzielę, po długim wybieganiu. A żeby moja odnowa była jeszcze przyjemniejsza Mikołaj dostarczył taki sam voucher dla Mojej Pati :))) 
   Trochę się rozpisałem, ale tak to jest jak się zrobi kilkudniową przerwę. Mam nadzieję, że nikogo nazbyt nie zanudziłem. Kolejne wpisy postaram się już wstawiać na bieżąco, tak jak czyniłem to do tej pory. A w najbliższych dniach postaram się przygotować małą niespodziankę dla wszystkich, którzy zaglądają na mojego bloga.

PS: No i zapomniałem "pochwalić się", że po dzisiejszym treningu miałem tak dobry humor, że postanowiłem popisać się przed Pati robią pompkę z klaśnięciem. Niestety zamiast zrobić to na samym początku zdecydowałem się na klaśnięcie dopiero przy ostatniej pompce i zamiast klasnąć w dłonie... klasnąłem twarzą w podłogę.... No, ale jedno mi się udało - nieziemsko poprawiłem humor swojej Narzeczonej :)

7 komentarzy:

  1. Mały, jesteś wielki!
    Fajnie się czyta Twoje wpisy, takie pozytywne i motywujące. Widać, że nieźle Cię zakręciło to bieganie. Ja jestem dopiero raczkującym, a raczej "marszobiegającym" biegaczem, zaczynałam od zera od stwierdzenia, że biegać nie będę bo zupełnie się do tego nie nadaję, aż pewnego dnia "coś" kazało mi spróbować... i tak próbuję już miesiąc i oby to trwało jak najdłużej!
    Fajnie, że założyłeś bloga, czytając go (oraz Twoje posty na bieganie.pl) na prawdę można uwierzyć, że wszystko jest możliwe!
    Gratki za dotychczasowe osiągnięcia. Życzę Ci wytrwałości, motywacji i przede wszystkim dużo radości z biegania i... blogowania :)
    Pozdrawiam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie życzę dużo wytrwałości. Najważniejsze, że zaczęłaś :) Teraz już tylko z górki :) Powodzenia :)

      Usuń
  2. Ola ja tez raczkuje juz 2 miesiac i uwierz mi warto ;) czasem mam zle dni ze bieg mi sie nie udaje, ale warto nawet dla tego ze waga mi sama spada ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radość po takim treningu, który nam od początku nie leży jest jeszcze większa niż po normalnym bieganiu :)

      Usuń
  3. Z przyjemnością czytam Twoje wpisy, z tego co opisujesz masz ogromne wsparcie także w rodzinie - super sprawa jest, gdy najbliżsi podzielają Naszą pasję. Czy Twój tato również biega maratony?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że są osoby, które czytają to co napiszę. To tylko mobilizuje do dalszej pracy :) Tata jak na razie nie startuje, ale w każdym tygodniu wychodzi na minimum 4 treningi, a czasem potrafi zrobić nawet 6 :) Na treningu biega tak około 10 kilometrów. Może jak wystartuje raz w zawodach to mu się spodoba i pomyśli o maratonie :)

      Usuń
  4. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń