Na skróty

8 maja 2013

Małe Małego eksperymenty

   Trochę miałem wczoraj na głowie, dlatego nie zdążyłem nic napisać na blogu, ale to chyba nawet i dobrze. W ostatnim czasie jest u mnie nieco spokojniej. Wciąż nie rozpocząłem żadnego planu treningowego, a w związku z problemami zdrowotnymi nie biegam żadnych mocniejszych treningów.
   Wczoraj zacząłem kolejny już tydzień z bieganiem. I to zacząłem go całkiem przyzwoicie. Po 2 kolejnych wtorkach, podczas których latałem po 11 kilometrów, tym razem wybrałem się na 15stkę, Chełm - Jasień - Chełm.
  
Pogoda wyjątkowo dopisała - słońce, kilkanaście stopni na plusie - nic tylko biegać. Zacząłem spokojnie od 5:16/km. Jednak z każdym kolejnym tysiączkiem nabierałem prędkości. Czułem moc, lekkość - innymi słowy rewelacja. No prawie rewelacja... Bowiem poza problemami z kolanami pojawił się ból w lewej nodze (z tyłu stawu kolanowego). Zaczęło się w niedzielę, jednak uznałem wtedy, że nie warto przerywać wybiegania, że to nic takiego. Generalnie dalej nie widzę powodu do paniki, jednak jakiekolwiek mocniejsze treningi nie wchodzą w grę.
   Tak walcząc z tymi wszystkimi problemami dotarłem na Jasień, który obiegłem dookoła i ruszyłem w drogę powrotną. Na skrzyżowaniu Warszawskiej i Jabłoniowej pomachał mi na powitanie mój "znajomy", który od ponad roku, w tym samym miejscu, sprzedaje ziemniaki i jajka. Parę razy zagadywał mnie odnośnie treningu - ile biegam, gdzie biegnę itd. I tak się jakoś złożyło, że teraz ja go widzę to z daleka już podnoszę rękę.
   Pod koniec biegu było mi na tyle ciepło, że zdjąłem z siebie nawet koszulkę. Udowodnię wszystkim, że nie trzeba wyjeżdżać, aby złapać trochę opalenizny.
Trening skończyłem pod osiedlowym sklepem, kiedy Gremlin wskazywał 15 kilometrów i 403 metry. Czas, jaki zajął mi bieg, to 1:15:50, a więc całkiem nieźle. Moje truchtanie skończyłem pod sklepem, bo miałem w planach jeszcze zakup pieczywa, ale nie o tym chciałem napisać. Otóż wychodząc ze sklepu, będąc po treningu byłem tak naładowany pozytywną energią, że... postanowiłem zdjąć buty i przebiec się do domu (ok. 300 metrów) na boso :) Jak wrażenia? Generalnie bardzo fajnie, a byłoby jeszcze lepiej gdyby drobinki piasku leżącego na chodniku nie wbijały mi się w stopy.
   Jeżeli zaś chodzi o trening środowy to ten był niemalże kopią tego sprzed 24 godzin, aczkolwiek na innej, krótszej trasie. W sobotę biegnę w Gdyni dyszkę i wciąż nie wiem czy pobiec mocno czy dla zabawy. Na bicie rekordów nie mam szans - szyki pokrzyżowały mi kontuzje, ale mógłbym zrobić mocny akcent. Pytanie tylko czy nogi pozwolą. Chcąc zrobić co w mojej mocy (przy założeniu, że treningów nie odpuszczam - po prostu nie umiem!) skróciłem do minimum dzisiejszy trening. Zdecydowałem się na latanie po Chełmie.
   W związku z zajęciami na uczelni wybiegłem około 5:30. Dzięki temu mogłem obserwować pierwsze promienie słońca przebijające się spomiędzy chmur. Uwierzcie mi na słowo (lub sprawdźcie sami) - widok rewelacyjny!
   Przez pierwsze kilkaset metrów nogi tak bolały, że miałem ochotę skończyć bieg. Z czasem jednak ból nieco ustąpił. I bardzo dobrze, bo nie zamierzałem skracać treningu. A przecież bieganie z grymasem bólu na twarzy to słaba promocja aktywności na świeżym powietrzu.
   Pierwsze kilometr, wg Gremlina, poleciałem w 4:55. Tak więc mocno. Czuję, że jest moc i wkurza mnie, że nie mogę jej w pełni wykorzystać przez te problemy z kopytami! No ale nic, wciąż wierzę, że okłady, maści, lód postawią mnie na... nogi. Na zdrowe nogi :)
   Prawdę mówiąc biegło mi się dzisiaj naprawdę przyjemnie. Ciągle staram się kontrolować pracę rąk. Widzę jakieś tam drobne postępy i wierzę, że jeżeli się przyłożę to uda mi się wypracować prawidłowy ruch górnych kończyn.
   Podczas treningu przeleciałem nieco ponad 11 kilometrów ze średnią 4:56/km. Sam bieg ponownie skończyłem pod sklepem i ponownie wracałem na boso. Tym razem jednak zostawiłem na nogach skarpetki - było czuć znaczną różnicę. Postanowiłem, że od teraz każdy trening, w miarę możliwości i chęci, będę kończył takim krótkim truchtem na bosaka.
Już nie mogę się doczekać kiedy je przetestuję!
   I na tym zakończyłbym już tego posta, gdyby nie fakt, że obiecałem wspomnieć o  najmłodszym członku mojej biegowej rodziny. Mianowicie zostałem szczęśliwym posiadaczem butów Nike Lunarspider LT+ 3! A jak to się stało? Otóż udało mi się nawiązać współpracę ze Sklepem Biegowym (SklepBiegowy.Com), mieszczącym się w C.H. Manhattan, dla którego będę testował sprzęt. Oczywiście wszystkie recenzje zamieszczę też na swoim blogu :) 
   Na pierwszy ogień poszły właśnie wspomniane LunarSpidery. Szukałem butów, które będę mógł wykorzystać do startów oraz szybkich treningów. Po przymierzeniu kilku par zdecydowałem się właśnie na "najki". Co ciekawe są to pierwsze, w mojej kolekcji, buty biegowe z charakterystyczną łyżwą na boku. Mam nadzieję, że firma Nike mnie nie zawiedzie. A kto wie, może nawet pozytywnie zaskoczy. Tak jak chociażby zrobił to ostatnio Adidas...

2 komentarze:

  1. Ale co się naoglądałeś i naprzymierzałeś, to Twoje - a ja od razu na Naje stawiałam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W takim razie mam nadzieję, że się spiszą :) Niemniej - jak już się nauczę biegać w odchudzonych butach to wrócę jeszcze do tematu - Adidas Adios :)

    OdpowiedzUsuń