Na skróty

30 maja 2013

Mały błądzi po Kaszubach

Kciuk w górze - już po wszystkim :)
   Ależ dzisiaj byłem spragniony kilometrów. Wstałem rano, a w mojej głowie kołatała tylko jedna myśl - iść pobiegać. Za oknem piękna pogoda - słońce, bezchmurne niebo i kilkanaście stopni na plusie. W związku z tym, że planowałem wybrać się na uroczystości z okazji Bożego Ciała, musiałem być w Pępowie nie później niż o 10. Natomiast w związku z fantastycznym humorem postanowiłem przelecieć się nową trasą.
   Około 6:30 zacząłem wielkie pakowanie. Musiałem zabrać ubrania na zmianę oraz kilka innych rzeczy, więc czekał mnie bieg z plecakiem. A muszę Wam powiedzieć, że nie cierpię biegać z dodatkowym balastem.
   Podczas ubierania miałem dwa dylematy. Po pierwsze nie wiedziałem czy założyć po raz kolejny nowe eNki czy może na taki dystans (zamierzałem przebiec około 27-28 kilometrów) wziąć coś bardziej sprawdzonego. Zdecydowałem się na te pierwsze, aczkolwiek tylko dlatego, że Adidasy zostawiłem u Patrycji, a bieganie w Duchach nie bardzo mi się widziało. W ostatnich dniach zamiast koszulki z krótkim rękawem wciągałem na siebie longsleeve'a i dzisiaj przez moment chciałem zrobić to samo. Ostatecznie jednak coś mnie tknęło i wziąłem bezrękawnik, który leżał w szafie nieużywany niemal od roku. I wiecie co? Opatrzność nade mną musiała czuwać!
   Ciepło było jedynie na pierwszych kilometrach, później zrobiło się gorąco! Zacząłem dość spokojnie od 4:54/km. Szybko jednak przyspieszyłem i już na 5. kilometrze odnotowałem 4 minuty i 25 sekund. Niemniej ciężej niż zazwyczaj kontrolowało mi się tempo. Nie miałem takiego wyczucia jak mam na co dzień. Nie wiem czym to było spowodowane. Może to wina plecaka, może pogody, a może po prostu taki dzień. Nie napiszę, że gorszy bo to wcale nie był zły dzień. Byłem naprawdę, mówiąc kolokwialnie, radosny jak skowronek.
Ciekawostka: Podczas biegu wypociłem nieco ponad 4kg!
   Do Szadółek biegłem jeszcze znanymi mi trasami. Dopiero po pokonaniu 9 kilometrów wbiegłem w nieznane. Ależ byłem wszystkiego ciekawy. Rozglądałem się na lewo i na prawo. Zastanawiałem się co będzie za każdym kolejnym zakrętem. Uwielbiam takie treningi.
   Z Otomina skierowałem się do Sulmina, a dalej do Niestępowa. No i właśnie tutaj nieco zwątpiłem. Nie byłem do końca pewien czy wcześniej nie powinienem odbić w lewo. Nie zrobiłem tego jednak. A o tym, że to była słuszna decyzja miałem dowiedzieć się dopiero w domu.
   Biegnąc jednak dalej utwierdzałem się w przekonaniu, że jednak powinienem jakiś czas temu skręcić. Owy "błąd" postanowiłem naprawić widząc znak wskazujący drogę w lewo i informujący, że dzieli mnie 2,5 kilometra od Widlina. W sumie nie kojarzę miejscowości, ale chyba nie muszę, skoro jak mi się wydawało, wcześniej zgubiłem trasę. 
   Kiedy minąłem Widlino, a przyznać muszę, że to nie było wcale łatwe - musiałem pokonać takie podbiegi, że momentami chciałem przejść do marszu, kolana się pode mną ugięły na widok znaku. Było na nim napisane "Kolbudy 4". Nie kojarzyłem Widlina, ale gdzie są Kolbudy już wiedziałem. Kiedyś chciałem nawet przez nie biec do Pępowa, ale trasa o długości 40-50 kilometrów wydała mi się zbyt długa. 
   No właśnie! Wtedy, podczas przygotowań do maratonu, w niedzielę - dzień długiego wybiegania, trasa była za długa! A teraz!? To podcięło mi skrzydła. Tempo nieco spadło (do ok. 4:45/km). Pomyślałem, że jeżeli zabraknie mi sił po 30 kilometrze, to zadzwonię po prostu po Pati.
Padając na twarz po treningu można odkryć niezwykłe rzeczy :)
   Biegnąc jednak ciągle przed siebie doleciałem do Łapina. Tam na przystanku autobusowym dowiedziałem się, że jestem między Kolbudami, a Przyjaźnią. Przyjaźnią! A więc miejscowością, w której już biegałem i przez którą zamierzałem biec dzisiaj! Może więc wcale nie będę musiał klepać nie wiadomo ilu kilometrów! 
   Wrócił optymizm, dobry humor, poprawiło się tempo! Byłoby w ogóle cudownie gdyby nie... pogoda. Temperatura przekraczała już 20 kresek. Do tego plecak zaczął obcierać ramiona (w domu okazało się, że zostawił również bolesne ślady na plecach, jednak w trakcie biegu byłem tak mocno zlany potem, że nie czułem bólu). No ale w końcu wiedziałem gdzie jestem, a więc gnałem przed siebie. 
   Szybko minąłem Przyjaźń, choć dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie jak bardzo jest ona rozciągnięta, i poleciałem do Lnisk. Ten fragment trasy prowadził mocno w dół. Nim się obejrzałem byłem już w Lniskach i rozpocząłem podróż wzdłuż krajowej siódemki w stronę Żukowa. I to podróż pod górę, a ja w ogóle nie czułem się wypoczęty po kilkukilometrowym zbiegu. To nie wróżyło nic dobrego. Co prawda czasy notowałem całkiem przyzwoite, na poziomie 4:30, ale kosztowało mnie to sporo wysiłku. Zdecydowanie zbyt sporo, biorąc pod uwagę charakter dzisiejszego treningu. To miał być lekki bieg w I zakresie, a tutaj leciałem już momentami w III zakresie!
Trzy treningi -
Ponad 70 kilometrów -
Powoli wyrabiam sobie zdanie :)
   Jednak nie potrafiłem / nie chciałem zwalniać. Już byłem prawie na miejscu. Na ostatnich kilometrach minąłem się z Patrycji mamą, która zmierzała do cukierni po urodzinowy tort. Tak tak - ostatnio była impreza dla znajomych, a dzisiaj mamy uroczystość rodzinną :)
   Ostatnie 3 kilometry leciałem nie myśląc już o niczym innym jak o szklance wody. Nie miałem ochoty na żadną pobiegową, słodką nagrodę jakimi to mam w zwyczaju się nagradzać po długich, męczących treningach. Nie byłem też głodny, nie chciałem ani śniadania, ani nawet... LODÓW! Chciałem po prostu napić się wody!
   Ostatecznie Gremlin wskazał mi 32 kilometry i równiutkie 100 metrów. Ile mi to zajęło? A no 2 godziny 29 minut oraz 3 sekundy. Średnie tempo 4:39/km może sugerować, że to był łatwy trening. Nic bardziej mylnego. Ściemniać nie będę - nie umierałem podczas biegu, ale męczyła mnie zarówno pogoda jak i własna głowa. Mocniej też pracowało serducho, o czym niech świadczy fakt, że średnia ilość uderzeń na minutę wyniosła 146, a momentami Gremlin pokazywał 173 bpm. Mocno oberwało się też kolanom. Jednak i tak jestem zdania, że to był świetny bieg! A teraz czeka mnie jeszcze lepszy dzień z Ukochaną :)

2 komentarze:

  1. Ciekawy jestem recenzji bo przyznam ze NB bardzo podobaja mi sie wizualnie a i ceny wielu modeli w porownaniu z innymi firmami sa calkiem przyzwoite. A! Graty! Wczoraj czytam nowe RW a tam wzmianka o Tobie i na nast.stronie wspolne zdjecie po maratonie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Stary, z tym kilometrażem to proponuję wyluzować, bo... prędzej czy później, organizm się zbutnuje. Wiem, to z doświadczenia. Robisz więcej km tygodniowo (takie odnoszę wrażenie, zaglądając tu od czas do czasu i widząc wpisy, w których piszesz, że pokonałeś dwadzieścia parę km) niż niejeden ultras ;) Pozdrawiam P.S. Też kiedyś ważyłem się każdego ranka, ale NA SZCZĘŚCIE, udało mi się wyrwać z tego uzależnienia i poczułem się od razu o wiele lepiej. P.S.2 kalorie też kiedyś liczyłem, to również nic dobrego, szczególnie dla naszej psychiki. Życzę powodzenia i zdrowia

    OdpowiedzUsuń