Na skróty

20 czerwca 2013

Osiemnastka i basta!

   Ostatni dzień, podczas którego nie biegałem to ubiegłotygodniowy piątek. Dzisiejszy trening był szóstym z rzędu i muszę przyznać, że nogi powoli zaczynają już odczuwać te wszystkie kilometry. Dostało się też nieco łydkom, które są zmuszane do intensywniejszej pracy kiedy latam w eNBkach. Żeby chociaż trochę im ulżyć na czwartkowe szuranie zabrałem ze sobą Glide'y.
   Jeżeli chodzi o tempo nie miałem żadnych wątpliwości - pierwsza faza przygotowań do maratonu to spokojne nabijanie kilometrów i tego zamierzam się trzymać. Te pojawiły się kiedy podejmowałem decyzję odnośnie dzisiejszej trasy. Bieg do Pępowa i kolejny półmaraton to mogłoby być nieco za dużo. A więc może Jasień? No właśnie - nie wiem jak to powiedzieć, ale najzwyczajniej w świecie nie chciałem biec swoją standardową trasą.
Ciężko to opisać, ale męczyła mnie sama myśl, że musiałbym biec koło Tesco, później pokonać przepust, pobiec Warszawską. Kurczę już chyba wolałbym biegać wokół bloku. Nie pytajcie mnie skąd wzięła się dzisiaj ta niechęć. Czasem chyba po prostu tak jest i tyle. A jako, że uważam, że z niewolnika nie ma pracownika, nie zamierzałem się zmuszać do biegania standardową trasą. 
   Około 7:30 wyleciałem w stronę ulicy Biegańskiego i dalej skierowałem się w stronę Łostowickiej. Biegłem już tędy, w drodze na ostatnie zawody z cyklu Biegowe GP Dzielnic Gdańska. Niemniej zmiana trasy dobrze mi zrobiła. Może problem "ciężkich nóg" nie zniknął, jednak pozbyłem się "ciężkiej głowy".
   Pierwsze kilometry pokonywałem tempem około 4:50/km. Trasa, początkowo dość płaska, około 4. kilometra postanowiła sprawdzić moją siłę biegową. W tym momencie rozpocząłem podbieg, z którym, z kilkoma przerwami, walczyłem przez ponad 3 kilometry.
   Docelowo miałem z ulicy Myśliwskiej odbić prosto na Jasień. Jednak pokonanie tego długiego podbiegu tak mocno podniosło poziom endorfin we krwi, że poleciałem na poligon i dopiero przez ulicę Jasieńska wleciałem na dzielnicę, gdzie jeszcze rok temu mieszkałem.
   Na Jasieniu już nie kombinowałem - skierowałem się swoją standardową biegową ścieżką prosto do domu. Poziom szczęścia był już na tak wysokim poziomie, że trasa, która rano tak mnie demotywowała, teraz wydawała się bardzo przyjemna.
   W sumie pokonałem dzisiaj 18 kilometrów i 157 metrów w czasie 1:24:05. Średnie tempo wyniosło 4:38/km, zaś serce pracowało z częstotliwością 135 uderzeń na minutę. Całkiem nieźle jak się weźmie pod uwagę profil trasy. A teraz, po 6 dniach latania, czeka mnie 48-godzinny odpoczynek. W końcu co za dużo to nie zdrowo... ponoć ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz