Na skróty

18 maja 2014

Aktywny kros ze zgrzytem - relacja z "Biegiem po Wichrowskich lasach"

   Na bieg w Wichrowie zapisałem się dość niespodziewanie i spontanicznie. Tak się jakoś złożyło, że musiałem wybrać się do Lidzbarka. I to w ten weekend kiedy rozpocząć miało się Grand Prix Warmii. Pomyślałem, że dyszka w lesie może być fajnym (nie mylić z "przyjemnym"), mocnym treningiem. To co dodatkowo przemawiało za startem to fakt, że na liście startowej była już moja siostra. Mała startowała tu przed rokiem i szczerze polecała ten bieg. A więc nie było innej opcji - zapisałem się.

   Pierwszy etap wyprawy biegowej to oczywiście pakowanie. Dwa dni wcześniej zastanawiałem się czy wziąć ze sobą startówki z trzema paskami czy te z łyżwą. Jednak kiedy się pakowałem w pośpiechu spakowałem... Boosty :) Do tego doszła koszulka, spodenki i zestaw energetyczny od Agisko. Na trasę nie zamierzałem brać ze sobą żadnych żeli czy batonów. Lubię jednak wciągnąć coś przed biegiem, szczególnie kiedy od zamknięcia biura zawodów do startu jest 1,5h - tak jak w tym wypadku. Mój ulubiony schemat to baton na 1h przed biegiem i żel 45 minut później.
   Start biegu zaplanowany był na godzinę 11:30. Jednak Pati, Monika i ja pojawiliśmy się w Wichrowie już około 9:30. Na miejsce przywiozła nas znajoma biegaczka z Lidzbarka - Ewa, która również startowała.
   Odbiór pakietów poszedł naprawdę sprawnie. Bieg miał się rozgrywać na dwóch pętlach (A i B), które trzeba było pokonać dwukrotnie. Do startu mieliśmy jeszcze sporo czasu dlatego postanowiliśmy przejść się jedną z tych pętli. Wybraliśmy A, od której mieliśmy zacząć. W międzyczasie dołączył do nas znajomy - organizator drugiego biegu w ramach GP Warmii - Piotrek.
   Już podczas tego spaceru zorientowaliśmy się, że to nie będzie łatwy bieg. Wyglądało to tak - góra, dół, góra, góra, góra, dół, góra, dół, góra, góra, dół. I to wszystko na dystansie... 2,5 kilometra. Można to skwitować tak - "z tą trasą nie ma żartów" :)
   Około 10:45 wskoczyłem w biegowy strój. Później cyknęliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcie z biegaczami z mojego rodzinnego Lidzbarka i udaliśmy się z Małą na krótką rozgrzewkę.
   Na 10 minut przed biegiem dostałem buziaka od mojej przyszłej żony i mogłem ustawiłem się na starcie. Plan na bieg był następujący - spróbuję poprowadzić Małą w tempie 4:30/km. Ścisk na starcie był niesamowity. Spiker zakomunikował, że nie będzie żadnego odliczania, bo mamy ruszyć na wystrzał petardy. Po chwili rozległ się huk i ruszyliśmy. 
   Tuż przed startem powiedziałem Małej, żeby trzymała się jak najbliżej lewej strony, a po dwóch pierwszych zakrętach spróbowała przeskoczyć na prawą. Tak też zrobiła. Wyszło jej to lepiej niż dla mnie. Zwinnie przeleciała od lewej do prawej. 
   Oczywiście popełniliśmy podstawowy błąd i wyrwaliśmy od razu przed siebie. Tak oto pierwszy kilometr polecieliśmy po 4:16/km. Mocno, o wiele za mocno. Może moglibyśmy utrzymać takie tempo na płaskiej, asfaltowej trasie, ale nie na tym leśnym krosie. Zwolniliśmy do 4:29/km. 
   Dwie pierwsze kobiety nieco nam odjechały. Mała biegła na 3. pozycji. Na jej plecach wiozła się 4. przedstawicielka płci pięknej. Monika była w gazie więc specjalnie się tym nie przejmowałem w końcu to początek biegu. Ponadto założyłem, że na pewno będą się zmieniać na prowadzeniu. Wiadomo przecież, że o wiele lepiej biec za kimś niż prowadzić. 
   Pierwszą pętlę pokonaliśmy jednak bez żadnych przetasowań. Biegłem ja, obok leciała Mała, a tuż za nią biegaczka z Olsztynka. Do 5. kilometra trzymaliśmy naprawdę mocno tempo <4:30/km.
   Później, kiedy znowu wbiegaliśmy na pętlę A, podbiegi mocno dały nam w kość. Kilometr 7. zajął nam aż 4 minuty i 48 sekund! 
   Na 8. kilometrze, po ponad 7 kilometrach wożenia się na plecach, pani z Olsztynka postanowiła zaatakować. Wyleciała przed Małą i przede mnie. Poleciałem za nią. Biegliśmy bark w bark. Miałem nadzieję, że zaraz dołączy do nas Monika. I faktycznie tak się stało. Zaraz po minięciu tabliczki z napisem "8. km" zobaczyłem koło siebie moją siostrę.
   Jedyne czego się obawiałem to to, że ten atak mógł kosztować ją zbyt wiele sił i był przeprowadzony nieco za szybko. Do mety były jeszcze 2 kilometry. Postanowiliśmy jednak spróbować to utrzymać. Było wąsko, wysunąłem się na czoło, Mała biegła za mną. 
   I nagle usłyszałem siarczyste "KUR***" za plecami. Najgorsze jest to, że padło z ust mojej siostry. Okazało się, że jej rywalka chciała mieć tak bliski kontakt, że... wbiegła jej w nogi. Po czym, mało jej nie przewracając, poleciała do przodu. To raczej nie było zrobione z premedytacją i nie ma co się doszukiwać tutaj nie wiadomo czego. Jednak po takim wożeniu się na plecach i podcince niesmak pozostaje.
   Wróćmy jednak do biegu. Ostatnie 2 kilometry to już było tzw "byle do mety". Mała miała 4. miejsce niemal niezagrożone. Do trzeciego traciła z każdym krokiem coraz więcej. Trzeba więc było trzymać tempo. A to wyraźnie spadło, szczególnie po 9. kilometrze.
   Na 10. tysiączku odjechałem nieco do przodu. Było już pozamiatane. Teraz trzeba było po prostu dolecieć do mety. Nieco zwolniłem i kiedy już myślałem tylko o tym, żeby się zatrzymać, kiedy zacząłem już zwalniać, zobaczyłem, że niedawna rywalka mojej siostry ciągle jest w moim zasięgu. Postanowiłem zrobić sobie mocny finisz. Tak dla Małej :) Udało się.
   Ostatecznie skończyłem z czasem 46:13 na 43. pozycji. Oczywiście na mecie czekała już Pati! Buziak był o wiele lepszy niż medal! Mała wpadła chwilę później. Jak się okazało zajęła 4. miejsce wśród kobiet w OPEN i 2. miejsce w kategorii do 35 lat.
   Po biegu udaliśmy się na wspólne pieczenie kiełbasek przy ognisku i grochówkę. Później nastąpiła dekoracja zwycięzców i losowanie nagród. Było naprawdę fajnie. Miałem okazję poznać też kilka osób, które kojarzyły mnie z bloga. Słowa "część, nie znasz mnie, ale zmotywowałeś mnie do biegania" naprawdę potrafią dać kopa do działania! Dzięki! Jedyny niesmak jaki pozostał to brak zwykłego "przepraszam" po zajściu między Małą, a panią Elą. Takie rzeczy się zdarzają - normalna sprawa w czasie biegu. Ja jednak poczuwałbym się, żeby chociaż rzucić krótkie "przepraszam" po biegu i przybić "piątkę".
   Mimo wszystko uważam, że to był dobry bieg. Cała nasza trójka uznała, że była to naprawdę fajna impreza i jeżeli będziemy mieli okazję to wrócimy do Wichrowa za rok!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz