Niedziela, godzina 4:45, a właściwie to nawet 5:45, bo w nocy nastąpiła zmiana czasu. Głód zastąpił senność więc podniosłem się i przygotowałem miskę owsianki. Po przeczytaniu nowych wpisów na forum Bieganie.pl zacząłem pakować torbę. Wyjazd mieliśmy zaplanowany na godzinę 8. Pogoda za oknem nie zachęcała do biegania - zimno, wietrznie i wilgotno. Wrzuciłem więc do torby leginsy, koszulkę z długim rękawem, t-shirt oraz bluzę. Przy wyborze butów miałem mały dylemat, jednak wspominając ostatni start w Oliwie postanowiłem pobiec w Asicsach. Miał to być ostatni
"występ" tych "kapci" podczas zawodów. Po skompletowaniu stroju przyszedł czas na wypad do sklepu po pieczywo. Dwie świeżutkie bułki, białe rzecz jasna jak to zwykle przed ściganiem, posmarowane dżemem i masłem orzechowym posłużyły mi za ostatni posiłek przed startem.
W drogę wyruszyliśmy 8:10, zgarniając po drodze Łukasza. Do szkoły podstawowej w Małych Walichnowych docieramy po około 100 minutach. Tam odbieramy pakiet startowy i na sali gimnastycznej zamieniamy "odzież cywilną" na sportową. Jeszcze tylko krótka rozgrzewka i stajemy na linii startu. Wśród uczestników m.in. Mistrz Polski w Maratonie z 2007 roku - Paweł Ochal. Do rywalizacji przystąpił również zwycięzca Biegu Oliwskiego - Piotr Zapolski.
Godzina 11:00, wystrzał z pistoletu i ruszamy! Pierwszy kilometr to szukanie sobie miejsca. Tempo 4:16/km jest o sekundę gorsze od tego co zakładałem. Podłączyłem się do grupy biegnącej z podobną prędkością, jednak po 2 kilometrach w ich towarzystwie musiałem uciekać, gdyż 4:18/km
było zbyt rekreacyjnym tempem. I tak po 3 kilometrach rozpocząłem samotną walkę z czasem. Przerwy między kolejnymi zawodnikami były naprawdę spore. Niech świadczy o tym fakt, że do samej mety udało mi się wyprzedzić tylko 2 osoby. Na 4. kilometrze wyprzedziłem jedną z reprezentantek płci pięknej oraz na 8. Prętnika Dawida z Rumi. Po odłączeniu się od grupy od razu przyspieszyłem do 4:13, by już następny kilometr pokonać w 249 sekund. To już było zdecydowanie za szybko. Zwolniłem do 4:14 i biegłem tak przez następne 3 tysiące metrów. Na 10. kilometrze był chyba najgorszy, przynajmniej dla mnie, podbieg. Tempo spadło do 4:21/km. Odnotowałem tym samym najwolniejszy kilometr podczas całych zawodów. Warto dodać, że odpuściłem wszystkie punkty odżywcze, zlokalizowane na 5. 10. i 15. kilometrze. 20 kilometrów w temperaturze kilku kresek powyżej zera nie zmusiło mnie do skorzystania z napojów izotonicznych i wody. Między 10., 15. kilometrem utrzymywałem równe tempo ok. 4:16/km w
zależności od profilu trasy. Po pokonaniu 75% trasy wstąpiły we mnie nowe siły. Podkręciłem tempo do 4:10, by już kilometr później wykręcić
4:07. Kilometr 18. pokonałem w 4:14, ale tutaj usprawiedliwia mnie po raz kolejny profil trasy. Ostatnie 2 kilometry 400 metrów pobiegłem 9 minut i 49 sekund. I pozostaje mi jedynie żałować, że trasa nie miała 700 metrów więcej, bo pobiłbym, niedawno ustanowioną, życiówkę w półmaratonie. Na mecie czekała już na mnie Moja Narzeczona ze świeżutkimi bułeczkami. To od niej dowiedziałem się, że byłem 12., za co zostałem nagrodzony gorącym buziakiem. Z mety udałem się na posiłek regeneracyjny i tutaj wielkie brawa dla organizatorów, bo makaron z gulaszem był mistrzowski. Czuć było, że to był posiłek domowej roboty. Brawo! W ramach rozbiegania postanowiłem wrócić na trasę i "podciągnąć" trochę Małą. Spotkałem ją, biegnącą razem z Łukaszem, na około kilometr przed metą. W tym momencie nastąpiło oberwanie chmury. Grad zaatakował z pełną furią. Udało się jednak dotrzeć do mety. Tam jeszcze prysznic i sprawdzamy listy z wynikami. I tutaj niespodzianka - Mała po raz kolejny (3. raz z rzędu) ląduje na podium w swojej kategorii - BRAWO!!!.
Podsumowując Bieg Nadwiślański w Tczewie trzeba szczerze przyznać, że impreza naprawdę super. Można było znaleźć parę niedociągnięć, ale zdecydowanie więcej było plusów. Oby więcej takich imprez! Brakowało jedynie trochę kibiców, ale Ci co byli na trasie byli naprawdę super. Na 18. kilometrze, na przydrożnym stoisku z jabłkami, zmieniono kartkę "1,50 za kilogram" na kartkę "Jabłka GRATIS!!!". Na 15. kilometrze, przy punkcie odżywczym krzyknąłem, że nie chcę wody, wolę piwo na mecie. Na co Państwo obsługujący stanowiska, z uśmiechem na ustach, uznali, że jeśli powiedziałbym to mieliby dla mnie na pewno chociaż puszkę :)
PS: Na koniec chciałbym jeszcze podziękować dla Mojej Pati, za to, że zrywa się za każdym razem z samego rana, pakuje aparat i jedzie ze mną na zawody. Marznie na trasie robiąc fotki i zawsze jeszcze znajdzie czas, żeby zorganizować jakąś słodką bułkę :) Wielki Buziak ;) TPWC!
Dla zainteresowanych: