Na skróty

31 października 2012

Trening z Mistrzem

Radosław Dudycz - Rekord w maratonie 2:14:58
   W ostatnim czasie nie wstawiałem żadnego nowego posta, gdyż przygotowywałem większy artykuł. Otóż zostałem poproszony przez Adama Kleina, administratora portalu bieganie.pl, o opisanie swojej historii związanej z bieganiem i odchudzaniem. Spisywanie ostatnich kilkunastu miesięcy tak mnie pochłonęło, że nie miałem już za bardzo czasu na nic innego. Ale teraz postaram się to nadrobić, bo i jest o czym pisać.
   Wczoraj rano jak w każdy wtorek wybrałem się na spokojny trening. Miałem na uwadze fakt, że kolano jeszcze nie doszło do siebie po niedzielnych zawodach, a i ogólnie cały organizm wymagał nieco wytchnienia. Swoją standardową trasę na Chełmie pokonałem w nieco ponad 47 minut, a więc w tempie 4:39/km. Założenia były, aby przebiec to jeszcze nieco wolniej, ale nogi niosły i wyszło tak jak wyszło.
   Kiedy wydawało się, że to już koniec mojej aktywności biegowej w tym dniu znalazłem w internecie informację, że o godzinie 19:00 Radosław Dudycz poprowadzi otwarty trening przed Gdańsk Biega. Szybko wysłałem informację do Sołtysa i o 18:42 byliśmy już na molo. Jako, że byliśmy pierwsi postanowiliśmy chwilę potruchtać. Około 19, tak jak było podane w internecie, złoty medalista Mistrzostw Polski w maratonie. Zaczęliśmy od truchtu, później było trochę rozciągania i zabawa z prędkością. Przez cały czas prowadziliśmy luźną rozmowę z utytułowanym biegaczem. Zwracał on szczególną uwagę, żeby podczas biegu "pokazywać podeszwę" oraz nie lądować płasko na pięcie, co pozwoli odciążyć uda. Po treningu jeszcze 3 km truchtu na tramwaj i do domu.
   Rano znowu pobudka i kolejny trening. Tym razem postanowiłem skorzystać z rad p. Dudycza i wnioski są następujące - bieganie ze śródstopia jest niezwykle wymagające i męczące. Staram się jednak nie siadać już tak nisko na nogach jak do tej pory. Może to mi pozwoli uniknąć problemów z nogami na dłuższych dystansach. Dzisiaj pokonałem 11 kilometrów w tempie 4:51/km i z całą pewnością był to trudniejszy trening niż ten wczorajszy. Ale każda zmiana, czy to techniki, czy trasy nie pozwala, aby wkradła się nuda, a więc jest super.

PS: Niedługo powinienem też opublikować na blogu artykuł, który pisałem w ostatnich dniach.

29 października 2012

Bieg Nadwiślański czyli Mały zdobywa Tczew!

   Niedziela, godzina 4:45, a właściwie to nawet 5:45, bo w nocy nastąpiła zmiana czasu. Głód zastąpił senność więc podniosłem się i przygotowałem miskę owsianki. Po przeczytaniu nowych wpisów na forum Bieganie.pl zacząłem pakować torbę. Wyjazd mieliśmy zaplanowany na godzinę 8. Pogoda za oknem nie zachęcała do biegania - zimno, wietrznie i wilgotno. Wrzuciłem więc do torby leginsy, koszulkę z długim rękawem, t-shirt oraz bluzę. Przy wyborze butów miałem mały dylemat, jednak wspominając ostatni start w Oliwie postanowiłem pobiec w Asicsach. Miał to być ostatni "występ" tych "kapci" podczas zawodów. Po skompletowaniu stroju przyszedł czas na wypad do sklepu po pieczywo. Dwie świeżutkie bułki, białe rzecz jasna jak to zwykle przed ściganiem, posmarowane dżemem i masłem orzechowym posłużyły mi za ostatni posiłek przed startem.
   W drogę wyruszyliśmy 8:10, zgarniając po drodze Łukasza. Do szkoły podstawowej w Małych Walichnowych docieramy po około 100 minutach. Tam odbieramy pakiet startowy i na sali gimnastycznej zamieniamy "odzież cywilną" na sportową. Jeszcze tylko krótka rozgrzewka i stajemy na linii startu. Wśród uczestników m.in. Mistrz Polski w Maratonie z 2007 roku - Paweł Ochal. Do rywalizacji przystąpił również zwycięzca Biegu Oliwskiego - Piotr Zapolski.
   Godzina 11:00, wystrzał z pistoletu i ruszamy! Pierwszy kilometr to szukanie sobie miejsca. Tempo 4:16/km jest o sekundę gorsze od tego co zakładałem. Podłączyłem się do grupy biegnącej z podobną prędkością, jednak po 2 kilometrach w ich towarzystwie musiałem uciekać, gdyż 4:18/km było zbyt rekreacyjnym tempem. I tak po 3 kilometrach rozpocząłem samotną walkę z czasem. Przerwy między kolejnymi zawodnikami były naprawdę spore. Niech świadczy o tym fakt, że do samej mety udało mi się wyprzedzić tylko 2 osoby. Na 4. kilometrze wyprzedziłem jedną z reprezentantek płci pięknej oraz na 8. Prętnika Dawida z Rumi. Po odłączeniu się od grupy od razu przyspieszyłem do 4:13, by już następny kilometr pokonać w 249 sekund. To już było zdecydowanie za szybko. Zwolniłem do 4:14 i biegłem tak przez następne 3 tysiące metrów. Na 10. kilometrze był chyba najgorszy, przynajmniej dla mnie, podbieg. Tempo spadło do 4:21/km. Odnotowałem tym samym najwolniejszy kilometr podczas całych zawodów. Warto dodać, że odpuściłem wszystkie punkty odżywcze, zlokalizowane na 5. 10. i 15. kilometrze. 20 kilometrów w temperaturze kilku kresek powyżej zera nie zmusiło mnie do skorzystania z napojów izotonicznych i wody. Między 10., 15. kilometrem utrzymywałem równe tempo ok. 4:16/km w zależności od profilu trasy. Po pokonaniu 75% trasy wstąpiły we mnie nowe siły. Podkręciłem tempo do 4:10, by już kilometr później wykręcić 4:07. Kilometr 18. pokonałem w 4:14, ale tutaj usprawiedliwia mnie po raz kolejny profil trasy. Ostatnie 2 kilometry 400 metrów pobiegłem 9 minut i 49 sekund. I pozostaje mi jedynie żałować, że trasa nie miała 700 metrów więcej, bo pobiłbym, niedawno ustanowioną, życiówkę w półmaratonie. Na mecie czekała już na mnie Moja Narzeczona ze świeżutkimi bułeczkami. To od niej dowiedziałem się, że byłem 12., za co zostałem nagrodzony gorącym buziakiem. Z mety udałem się na posiłek regeneracyjny i tutaj wielkie brawa dla organizatorów, bo makaron z gulaszem był mistrzowski. Czuć było, że to był posiłek domowej roboty. Brawo! W ramach rozbiegania postanowiłem wrócić na trasę i "podciągnąć" trochę Małą. Spotkałem ją, biegnącą razem z Łukaszem, na około kilometr przed metą. W tym momencie nastąpiło oberwanie chmury. Grad zaatakował z pełną furią. Udało się jednak dotrzeć do mety. Tam jeszcze prysznic i sprawdzamy listy z wynikami. I tutaj niespodzianka - Mała po raz kolejny (3. raz z rzędu) ląduje na podium w swojej kategorii - BRAWO!!!.
   Podsumowując Bieg Nadwiślański w Tczewie trzeba szczerze przyznać, że impreza naprawdę super. Można było znaleźć parę niedociągnięć, ale zdecydowanie więcej było plusów. Oby więcej takich imprez! Brakowało jedynie trochę kibiców, ale Ci co byli na trasie byli naprawdę super. Na 18. kilometrze, na przydrożnym stoisku z jabłkami, zmieniono kartkę "1,50 za kilogram" na kartkę "Jabłka GRATIS!!!". Na 15. kilometrze, przy punkcie odżywczym krzyknąłem, że nie chcę wody, wolę piwo na mecie. Na co Państwo obsługujący stanowiska, z uśmiechem na ustach, uznali, że jeśli powiedziałbym to mieliby dla mnie na pewno chociaż puszkę :)



    PS: Na koniec chciałbym jeszcze podziękować dla Mojej Pati, za to, że zrywa się za każdym razem z samego rana, pakuje aparat i jedzie ze mną na zawody. Marznie na trasie robiąc fotki i zawsze jeszcze znajdzie czas, żeby zorganizować jakąś słodką bułkę :) Wielki Buziak ;) TPWC!


Dla zainteresowanych:

27 października 2012

Lubię więc biegam

   Dzisiaj sobota, a więc dzień, w który w całej Polsce odbywają się zajęcia Biegam Bo Lubię. Tydzień temu wziąłem udział w BBL w Lidzbarku Warmińskim, a dziś postanowiłem sprawdzić jak to wygląda w Gdańsku. W końcu to tutaj jestem przez większość czasu.
   Pod stadion AWFiS podrzucił mnie i siostrę tato, który zajechał do nas w drodze do Lidzbarka. Na bieżni zameldowaliśmy się już przed godziną 9 i musieliśmy poczekać około 40 minut. Trening zaczęliśmy bowiem punktualnie pół godziny przed 10. Na początek 4 x 400 metrów w bardzo rekreacyjnym tempie. Następnie przeszliśmy do rozgrzewki. Ta składała się z rozciągania, skipów, wieloskoków, przebieżek oraz... płotków. Tak, tak, kolejne zajęcia BBL i kolejny raz zabawa z płotkami. Trener uznał, że nie możemy odpuścić takiej okazji skoro płotki i tak znajdują się na bieżni. Większość uczestników dzisiejszych zajęć, a było nas około 25 głów, weźmie udział w Biegu Niepodległości w Gdyni stąd pomysł "kołcza", że zrobimy 6 x 1000 metrów, a pomiędzy 3 minuty (200 metrów) marszu. Zacząłem w miarę szybko i drugi kilometr pobiegłem w 3:58, ale następne 3 nieco odpuściłem - kolejno 4:33, 4:24, 4:33. Mając na uwadze jutrzejsze zawody nie chciałem się dzisiaj skatować przed startem. Dopiero na ostatnim "tysiączku" postanowiłem pościgać się z czasem. Czując w nogach rezerwę "wykręciłem" 3:26. Po tej części treningu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, a następnie z Małą przetruchtaliśmy jeszcze 3 okrążenia.



PS: Wczoraj zostałem po raz kolejny już bardzo pozytywnie zaskoczony. Otóż kilka dni temu kupiłem sobie listopadowy numer miesięcznika Bieganie. I jakież było moje zaskoczenie, kiedy na stronie 10, opatrzonej tytułem POCZTA, dostrzegłem... swój avatar z forum bieganie.pl i zacytowaną moją wypowiedź na temat posezonowej regeneracji. Niby nic wielkiego, ale jednak cieszy. Fajnie jest być zauważonym.




25 października 2012

Czas zdobyć kolejną stolicę!


   Dzisiejszy dzień był już 6. dniem treningowym z rzędu. Jednak miał to być wyjątkowy dzień z innego powodu. Dzisiaj bowiem zaczynały się zapisy na jubileuszowy 40. BMW Berlin Maraton, który odbędzie się... 29. września 2013 roku. Ale zacznijmy po kolei.
   Pobudka tym razem była nieco wcześniej niż normalnie gdyż ze snu wybudziły mnie odgłosy dochodzące z kuchni. Okazało się, że tym razem nie tylko ja postanowiłem wstać o świcie. Po owsiance oraz studiowaniu forum przyszedł czas pomyśleć o treningu. Tym razem nie zamierzałem lecieć półnagi i wrzuciłem na siebie leginsy i bluzę. Na stopach zameldowały się moje, okaleczone przez pralkę, NB więc byłem gotowy. Podobnie zresztą jak Sołtys, którego tym razem nie musiałem nawet budzić.
   Dzisiaj zaczęliśmy spokojnym tempem 5:28/km i nie zamierzaliśmy mocno przyspieszać. Pogoda była okropna, lekka mżawka, wiatr i niebo pełne chmur bynajmniej nie zachęcały do biegania, a już na pewno nie do podkręcania tempa. Pokonaliśmy naszą standardową trasę w czasie 53 minut i 40 sekund co przełożyło się na 5:18/km. Dodać należy, że tym razem obaj pokonaliśmy całość ciągłym biegiem, bez przerw na marsz.
Tak to wyglądało 25 dni temu...
   Po treningu śniadanko, trochę pracy i o godzinie 12:01 przysiadłem do komputera by zapisać się na berliński bieg na dystansie 42 195 metrów. Wchodzę na stronę klikam na rejestrację, wypełniam pola z danymi i po krzyku. Z ciekawości czy nie są obciążone serwer, po rejestracji, kliknąłem jeszcze raz w przycisk rejestruj. I tutaj szok, była 12:04, a ja już nie mogłem liczyć na pierwszą pulę numerów startowych w cenie 60 euro. Tych organizatorzy przewidzieli 10 000. Jeszcze większy szok przeżyłem kiedy okazało się, że 20 000 numerów startowych rozeszło się 2 godziny później, a już o 15:30 rejestracja była zakończona bowiem biegacze wyczerpali również ostatnią pulę 10 000 numerów startowych w cenie 110 euro. No, ale na swojej poczcie mam wiadomość o treści:
"You have successfully Pre-registered for the 40th BMW BERLIN-MARATHON
2013."
   Także w przyszłym roku całe bieganie będzie się kręciło wokół 2 startów - kwietniowego w Krakowie i wrześniowego w Berlinie (jeśli tylko uda mi się załatwić całą formalność do końca:)).

24 października 2012

Sekunda od rekordu


Już za 11 dni!
   Plan na dzisiaj zakładał trening interwałowy, czyli coś czego już dawno u mnie nie było, a być powinno! W końcu postanowiłem to zmienić. Nic tak nie daje w kość jak mocny trening szybkościowy, ale jednak satysfakcja jaką się odczuwa na zakończenie jest nie do opisania.Wczoraj Sołtys zadeklarował się, że chce wziąć udział w dzisiejszej sesji treningowej, aczkolwiek będzie przemieszczał się na pomocą roweru, a nie butów. Pobudka standardowo - punkt 5. Następnie śniadanie w postaci owsianki oraz porcja witamin i żelaza, zgodnie z zaleceniem lekarza. Tym razem miałem mały dylemat jeśli chodzi o wybór stroju. 6 stopni nie zachęcało do rozbierania się jednak mając na uwadze intensywność dzisiejszego treningu oraz fakt jak ciepło było mi podczas ostatniego biegania, postanowiłem założyć jedynie krótki spodenki i podkoszulek. Na nogi wrzuciłem prezent od mojej Pati - zielone, lekkie "sandały" Adidas Adizero Ace 3, które są stworzone do szybkiego biegania. Sołtysa obudziłem o 7 i pół godziny później mogliśmy już ruszać na trasę.
Przystanek Emaus
   Zaczęliśmy w miarę spokojnie od 4:43, by następny kilometr pokonać już w czasie 3:51. W tym momencie usłyszałem komentarz Sołtysa - Dzisiaj coś mocno rozmowny nie jesteś - w nawiązaniu do tego, że podczas spokojnych treningów gadam prawie na okrągło. Jednak fakt faktem dzisiaj wdawać się w polemikę za mocno nie zamierzałem. 3. kilometr to zwolnienie do 4:32, a już na 4. tempo wynosiło 3:45. Z tego co kojarzę był to najszybciej przebiegnięty przeze mnie kilometr od czasu gdy zacząłem biegać. Piąty "tysiączek" przebiegłem w czasie 4 minut i 24 sekund, a kolejne 1000 metrów zajęło mi 37 sekund mniej. Jednak miałem na trasie tak duże wzniesienie, że generalnie bardziej walczyłem z górą niż z czasem. Mój bieg w tym momencie raczej przypominał człapanie. Walka z podbiegiem nie mogła wpłynąć na moje tempo i już następny kilometr pokonałem w 4:30. Kilometr 8. to wyrównanie rekordowego tempa i po raz kolejny osiągnięcie 3:45/km czyli 16km/h. Ostatni "wolny kilometr" okazał się całkiem żwawy i pokonanie go zajęło tylko 247 sekund. Na 10. kilometrze myślałem już tylko o zakończeniu treningu. Nie miałem siły ani ochoty walczyć z czasem. Tym bardziej, że nie wiedziałem jeszcze jak niewiele brakuje, aby trening ten przeszedł do historii (przynajmniej tej pisanej przeze mnie i opisującej moje bieganie :)). Wykręciłem 3:46, a następnie przetruchtałem jeszcze 155 metrów dzielące mnie od klatki.
Pętla Chełm Witosa
   Dopiero w domu okazało się, że 10 kilometrów pokonałem w sumie w 41 minut i 15 sekund, co stanowi drugi wynik w mojej "karierze". Szybciej udało mi się pobiec tylko raz - 12. maja 2012 w Gdyni podczas Biegu Europejskiego. Czas jaki wtedy uzyskałem był jednak jedynie o sekundę lepszy od dzisiejszego, a trasa o wiele mniej wymagająca. Jak będzie 11. listopada podczas kolejnych zawodów w miejscowości położonej na północ od Sopotu? Zobaczymy, ale trzeba być dobrej myśli.
   Jednak zanim udam się na Bieg Niepodległości to mam jeszcze w planach Bieg Nadwiślański w Tczewie oraz imprezę biegową, którą żyje cały Gdańsk (jak widać na zdjęciach), czyli Gdańsk Biega 2012. Plakaty można znaleźć na niemal każdym przystanku. Ponadto są też wielkie bilbordy reklamowe przy głównych ulicach. Na dzień dzisiejszy jest już zapisanych około tysiąca osób, ale liczba ta rośnie w takim tempie, że na starcie powinniśmy zobaczyć minimum 2 razy tyle. Spodziewam się więc, że 4. listopada odbędzie się super impreza w sympatycznej atmosferze. Będzie to wspaniała okazja nie tyle do rywalizacji co spotkania się w szerszym gronie i spędzenia miło czasu.

23 października 2012

Zakład, Wampiriada i krem z dyni

   Dzisiejszy trening miał być sprawdzianem. Jednak nie dla mnie, a dla Sołtysa. W związku z zakładem z Małą musi on, 11. listopada, podczas Biegu Niepodległości, złamać granicę 5 minut na kilometr i zawody ukończyć w czasie poniżej 3 tysięcy sekund. A żeby odpowiedzieć sobie na pytanie czy jest w stanie postanowiliśmy dzisiaj przebiec w takim tempie moją "chełmską dychę". 
   Zaczęliśmy spokojnie w tempie o 18 sekund gorszym niż zakładane 5:00. Na drugim kilometrze przyspieszyliśmy o ćwierć minuty, by na kolejnych 4 osiągać prędkości około 12,20km/h. Wszystko szło dobrze aż do 7. kilometra. Tutaj mojemu towarzyszowi nogi odmówiły współpracy i konieczny był krótki marsz. Ostatecznie wyszło tempo 5:05/km co jest całkiem niezłym prognostykiem przed zawodami. Tym bardziej, że w Gdyni trasa nie należy do wymagających. Zdecydowanie trudniejsza jest ta na Chełmie.
   Po treningu wycieczka na Wampiriadę i tutaj niemiła niespodzianka - po raz kolejny poziom żelaza w mojej krwi spowodował, że zostałem zdyskwalifikowany. Kolejne 2 miesiące mam z głowy jeśli chodzi o honorowe krwiodawstwo.
   No ale w nawiązaniu do tytułu i zdjęcia należy wspomnieć, że podjąłem się po raz kolejny przyrządzenia czegoś nowego w mojej kuchni. Tym razem padło na krem z dyni. W sumie powinniśmy go nazwać kremem z marchwi i dyni, ale mniejsza o szczegóły. Jeśli chodzi o składniki to potrzebujemy:
800g wody
500g dyni
500g marchewki
100g cebuli
180g jogurtu naturalnego
przyprawy
   Wodę wlewamy do garnka, dodajemy pokrojone warzywa i gotujemy 10-15 minut pod przykryciem. Następnie całość miksujemy blenderem. Dodajemy jogurt oraz przyprawy i gotujemy na wolnym ogniu około 5 minut.
   Może nie jest to nic wykwintnego, ale jest za to smacznego i pożywne. Zamiast jogurtu można też dodać z powodzeniem śmietany.

22 października 2012

Miłe złego początki

Jak widać czegoś brakuje
   Dzisiejszy dzień zaczął się zbyt pięknie, żeby mógł zakończyć się w ten sam sposób. Pobudka standardowo około godziny 5. Na śniadanie "owsianka na bogato" i duża kawa.
   Poniedziałki to u mnie dni wolne od biegania jednak dzisiaj postanowiłem odpuścić sobie odpoczynek. Tym bardziej, że wczoraj nie pokonałem jakiejś ogromnej ilości kilometrów. W dodatku moje dzisiejsze bieganie miało się jedynie ograniczyć do spokojnego truchtu z Małą.
   Trening rozpoczęliśmy o godzinie 7 i od razu po wyjściu z domu miła niespodzianka - upał. Może nie było to 30 stopni w cieniu, ale jednak słońce i ponad 12 stopni późną jesienią zdarza się dość rzadko. Podczas biegu nic specjalnego się nie wydarzyło. Spokojne tempo 5:23/km pozwoliło nam pokonać łącznie 10 kilometrów i 177 metrów w czasie niecałych 55 minut.
Może jeszcze nie wszystko stracone
    Jednak to co tak skutecznie zepsuło ten dzień wydarzyło się po treningu. Otóż od dłuższego czasu planowałem wyprać w końcu swoje buty do biegania. Jako, że zdarzało mi się już prać je w pralce, nie kombinując zanadto zgarnąłem najbardziej brudne (Nimbusy, Fortisy i NB), dorzuciłem siostry Pegasusy, ustawiłem pralkę na 40 stopni i oddałem się błogiemu relaksowi. Po pewnym czasie z łazienki zaczął dobywać się hałas. Jednak zanim się zorientowałem, że należałoby w tym momencie wyłączyć zasilanie pralki miałem już łazienkę pełną szkła. Szyba w drzwiczkach okazała się niezbyt trwała. Nie byłoby najgorzej gdyby nie fakt, że nie tylko to uległo awarii. Po wyjęciu zawartości pralki okazało się, że część amortyzacji w moich NB pozostała już tylko wspomnieniem. Jedyny pozytyw jaki tutaj dostrzegam jest taki, że moje nowe Duchy stoją bezpieczne w szafce!

PS: Wspomnieć też wypadałoby, że dzięki zajebistej postawie współlokatorów nie zostanę z problemem pralki sam - na poczet nowej szyby zarządzono już zbiórkę funduszy. Wielkie dzięki!



21 października 2012

Mordercze przełaje w Lidzbarku

Numery startowe już są
   Dzisiaj w końcu po ponad roku czasu miałem okazję wystartować w mieście gdzie się urodziłem, czyli w Lidzbarku Warmińskim. Dystans 4 tysięcy 500 metrów nie zachęcał do udziału, ale chęć rywalizacji na "swoim" terenie jednak skłoniła mnie do podjęcia wyzwania. Do I Lidzbarskiego Biegu Przełajowego zapisała się, poza mną, moja siostra oraz Piesiol.
   Przed zawodami standardowo - pobudka po 5 i owsianka. Korzystając z faktu, że nie wybieram się na trening postanowiłem nadrobić nieco zaległości na forum Bieganie.pl. O godzinie 9 zjadłem kolejny posiłek - razem z resztą rodziny mogliśmy posmakować wczorajszy humus. 
Na początku sprawdzaliśmy trasę
   Na stadionie meldujemy się o godzinie 10:30
i tutaj niespodzianka - pełno ludzi. Łącznie z biegami szkolnymi było grubo ponad 100 zawodników. Po odczekaniu swojego w kolejce oraz zapisaniu się przyszedł czas na obchód trasy. Od wczoraj nic się nie zmieniło - ciągle trasa przerażała podbiegiem oraz zbiegiem. Ponadto na większości trasy spora ilość kamieni, dziur i liści. No ale w końcu to bieg przełajowy, a nie uliczny.
Już prawie połowa
Start biegu na 4,5km, w którym startowaliśmy, przewidziano na około 12. Rozgrzewkę zaczęliśmy około 11:40 i tutaj już wiedziałem, że dzisiaj wielkiego biegania nie będzie. Nie mogłem się wybudzić. Co chwilę ziewałem, a leginsy, bluzę i bieżnię najchętniej bym wymienił na ciepłą kołdrę i łóżko.
Zaczynamy ostatnie okrążenie
   Na starcie ustawiłem się w drugiej linii, de facto ostatniej ;) Ruszyliśmy od razu mocno i zdecydowanie. Po pierwszej prostej znalazłem się na 13 pozycji i tak wybiegłem ze stadionu. I tutaj kolejna niespodzianka - przebiegłem 300 metrów i... zgasłem. Zasapałem się bardziej niż na mecie niejednych zawodów, a przede mną było jeszcze ponad 90% trasy. Jako, że bieg był rozgrywany w Lidzbarku nie chciałem słabo wypaść. Postanowiłem dać z siebie wszystko na co było mnie stać tego dnia. Na 2 okrążeniu udało mi się zyskać jedną pozycję jednak tuż po rozpoczęciu ostatniego kółka znów spadłem na 13. miejsce. A akcją zawodów była utrata kolejnej pozycji na jakieś 300 metrów przed metą na stromym... zbiegu. Jakoś nigdy nie wychodziło mi bieganiu "z górki". Chyba w zimę trzeba będzie popracować nad tym elementem.
Jest pierwsze podium!
   Ostatecznie zawody zakończyłem na 14. pozycji z czasem 18 minut 21 sekund. Średnie tempo to jakieś 4:02/km co może tragicznym nie jest, ale nie pozwala już tak optymistycznie patrzeć w stronę Gdyni i próby zejścia poniżej 40 minut w Biegu Niepodległości.
   Po zawodach, w ramach nagrody, dostaliśmy drożdżówki od Mojej Pati, które po takim bieganiu smakowały wyśmienicie. Ponadto Pati jak zawsze spisała się znakomicie i poza kibicowanie zapewniła nam również obszerną fotorelację. No i muszę jeszcze wspomnieć, że II miejsce w kategorii OPEN kobiet zajęła - Moja Siostra! Brawo Mała! No ale nie mogło być inaczej skoro na trybunach mieliśmy naszego super kibica - Dzięki Mamo!


No i czas na kawkę i drożdżówkę :)





20 października 2012

Mały debiutuje na Biegam Bo Lubię!

   Dzisiaj po jednym dniu przerwy ''wróciłem'' do biegania. Jako, że wybrałem się do Lidzbarka postanowiłem wykorzystać to i wybrać się na zajęcia BBL na miejski stadion.
   Przeczuwając, że mogę się zbyt mocno nie zmęczyć uznałem, że najpierw zrobię sobie kilka kilometrów treningu w swoim tempie, a następnie udam się na stadion. Punkt 8 wyszedłem z domu, rzecz jasna po solidnej owsiance ;), i tutaj niemiła niespodzianka - nie wyłączyłem swojego "Gremlina" na czas podróży i bateria odmówiła mi posłuszeństwa. Zmuszony byłem wrócić się do domu, podłączyć go do ładowania, a na rękę założyć zwykły zegarek. Trening zajął mi w sumie około 44 minuty, co jak się potem okazało dało mi tempo 4:39/km.
 
   Na stadionie zameldowałem się o 9:15 gdzie czekały już na mnie Mała i Pati. Sam trening BBL zaczął się od roztruchtania, które trwało kilkanaście minut. Później przyszedł czas na rozciąganie oraz ćwiczenia na płotkach. Na koniec jeszcze przebieżki, trucht oraz... wspólne zdjęcie.

   Wszystko to zakończyłem rzecz jasna serią brzuszków i pompek oraz prysznicem ;) A już jutro wracam na stadion wziąć udział w I lidzbarskim biegu przełajowym. 
   Poza bieganiem warto by było wspomnieć o dzisiejszym jedzeniu. Sam obiad składający się z basmati, piersi z kurczaka z pieczarkami i surówki z ogórków sensacji nie powinien budzić, ale postanowiłem zrobić coś "innego". Wybór padł na HUMUS. Potrawa bardzo prosta otóż składająca się z: sezamu, cieciorki, wody, soli, czosnku, soku z cytryny oraz oliwy. Jak to przygotować? Nic prostszego: 
Ziarna sezamu wysypać na suchą patelnię i mieszając co jakiś czas delikatnie uprażyć. Uprażony sezam ostudzić i zemleć ręcznym blenderem. Dodać oliwę i dokładnie zmiksować. Do powstałej pasty dodać pozostałe składniki (olej sezamowy, czosnek, sok z cytryny) i miksować na jednorodną masę dodając pomału ciecierzycę, wodę.
   Humus najlepiej będzie smakował na świeżych tostach podawany z sałatą i pomidorami.

18 października 2012

Mój przyjaciel Asics!

   Dzisiaj ostatni trening przed jednodniową przerwą. Jako, że ze stopą wciąż nie było najlepiej postanowiłem dalej kombinować jak szybko wyleczyć tą kontuzję. Być może to głupie, ale po raz kolejny uznałem, że może skoro nowe super buty z wypasioną amortyzacją tylko pogarszają jej stan postawię na stare, sfatygowane Asics Nimbus 13, w których to wg. Run-Log'a pokonałem już blisko 1700 kilometrów. Ostatnim razem kiedy zrezygnowałem z amortyzacji (Brooks, NB) na rzecz lekkości i naturalności (Adidas) skończyło się to takim bólem, że bliski byłem przerwania treningu.
   Dlatego też do pomysłu skorzystania z Asicsów podszedłem bardzo sceptycznie i bez większej wiary w sukces. Jedyne co przemawiało na ich korzyść to to, że ostatnie zawody, po których ból zelżał, pobiegłem właśnie w "japończykach".
   No więc kiedy zegarek wybił 7 rano wskoczyłem w biało - niebieskie Nimbusy i wyszedłem na trening. Pierwsze metry... zero bólu. Stopę czuję, ale to nie ból. Dyskomfort? Też nie. Tempo około 5 minut na kilometr. Z każdym następnym kilometrem wzrastało. Jako, że stopa nie dokuczała postanowiłem całość pokonać średnio 4:40-4:50/km. Dzisiejszym treningiem wskoczyłem na całkiem inny poziom biegania. Koniec z człapaniem powyżej 5 minut! Tylko sukcesywne podnoszenie tempa może przynieść efekty w postaci kolejnych życiówek, a przecież o to właśnie mi chodzi. 
   Dzisiejszy trening zajął mi w sumie nieco ponad 44 minut. W tym czasie pokonałem 10,21 km co pozwoliło uzyskać tempo 4:44/km, a więc tak jak zakładałem. Czuć było moc, można było biec szybciej, ale na szybsze bieganie też przyjdzie pora :)

17 października 2012

Dzień na remis

Dzisiejsze wydarzenie numer jeden to zdecydowanie mecz Polaków z Anglikami. Remis może i cieszy, ale jednak niedosyt pozostał bo zdecydowanie lepszą drużyną był zespół Fornalika. Szkoda, że nie udało się tego udokumentować bramkami. No ale nie o piłce miałem tutaj pisać.
Jeśli chodzi o biegania to dzisiaj... zaspałem, a dokładnie obudziłem się około godziny później niż normalnie. Oznaczało to śniadanie o godzinie 6:30 i trening o godzinie 8. I tutaj kolejna zmiana, gdyż na trening poszedł ze mną Sołtys. Od samego początku dawała o sobie znać stopa. Już myślałem, że mam to za sobą, a tutaj znowu z dnia na dzień się pogarsza. Podczas treningu przebiegliśmy w sumie 10,5 kilometra w nieco wolniejszym niż normalnie tempie. Każde tysiąc metrów pokonywaliśmy średnio w 5 minut i 19 sekund, co pozwalało no swobodną konwersację. A ta jest jak najbardziej wskazana, po cięższych, samotnych treningach.

Dzisiaj rozpoczęły się też zapisy do imprezy GDAŃSK BIEGA, a więc jeśli ktoś ma ochotę przebiec się 4. listopada po Gdańskim Brzeźnie to zachęcam do rejestracji na Gdańsk Biega 2012,


Jako, że nie chciałbym, aby na tym blogu były jedynie informacje odnośnie treningów, ale też parę ciekawostek na temat jedzenia czy przepisów, wspomnę, że znalazłem w necie "instrukcję" jak przygotować prostą przekąskę w sam raz na kolację. Wystarczy, że do miseczki wrzucimy kostkę twarogu, do tego zetrzemy na tarce 2 jabłka i dodamy cynamonu. Wszystko mieszamy widelcem i voilà :) Jeśli ktoś lubi słodkie to można dodać cukier bądź miód :) Taki posiłek zapewni nam odpowiednią mieszankę białka i węglowodanów, a więc wszystko to co przed snem sprawdzi się najlepiej.

16 października 2012

No to zaczynamy

Już od jakiegoś czasu myślałem o założeniu tego bloga. Chciałbym żeby był on dla mnie dodatkową motywacją do treningów, zdrowej diety i wszystkiego tego co zaczęło się 16.08.2011 :)

Dzisiaj zaliczyłem 11 kilometrów po Chełmie i był to mój pierwszy trening od Maratonu Warszawskiego, podczas którego mogłem się skupić tylko i wyłącznie na bieganiu, a nie na bolącej stopie! Przeważnie robiłem 10km, ale dzisiaj z tej radości postanowiłem trochę zmodyfikować trasę. Ogólnie uważam, że raz na jakiś czas powinno się coś zmieniać, żeby nie popaść w monotonię. Szczególnie w okresie późnej jesieni i zimy kiedy trzeba się zająć nabijaniem kilometrów, a odpuścić nieco starty.

Jako, że jestem świeżo po kontuzji założyłem na siebie nowiutkie Brooksy, chociaż wiem, że muszę jeszcze "zbiegać" swoje NB! :)

PS: Właśnie uświadomiłem sobie, że w tym roku pokonałem już ponad 2,5 tysiąca kilometrów. I to mimo 2 przerw spowodowanych urazami! Coś czuję, że na 3 tysiącach to się nie skończy!