No i mogę dopisać kolejny punkt w swoim biegowym CV, a mianowicie - bieg górski! Może nie był to Badwater Ultramarathon, czy Bieg 7 Dolin. Nie zdobyłem Mount Blanc ani Śnieżki. Ale, kurczę, ukończyłem Bieg na Wieżycę. Wbiegłem na górę zwaną Kaszubskim Olimpem! I to nawet dwukrotnie! Nie, nie, nie bredzę ze zmęczenia - musiałem, wraz ze 199 innymi biegaczami i biegaczkami, dwa razy wbiec na Wieżycę. I wiecie co? To było nic w porównaniu z tym co czekało na nas później. Ale pozwólcie, że zacznę od początku, czyli od rana.
Pobudka - standard - punktualnie o 5:00. Szybka toaleta i lecę robić śniadanie. Po około 30 minutach ląduję ponownie w łóżku, przy Mojej Pati, z miską owsianki, "wiaderkiem" kawy oraz komputerem na kolanach. Niewielka dawka amerykańskiej kinematografii połączona z pokaźną porcją polskiego owsa, a do tego solidny zastrzyk kofeiny - poranek jak marzenie. Nie zabrakło również czasu na przegląd biegowego forum.
I tak około 7 byłem już w zasadzie gotowy na niedzielne wybieganie. Ale chwila! Jakie wybieganie? Dzisiaj zawody, a więc nici z wycieczki biegowej. A że wyjazd do Szymbarku zaplanowany mieliśmy dopiero na 10 miałem jeszcze trochę czasu. Nie wiedząc jak go spożytkować - zrobiłem kawkę dla Pati, a następnie ogoliłem głowę. Od kilku tygodni się do tego zbierałem i nie mogłem zebrać. Dzisiaj się udało.
Około 10 wciągnąłem II śniadanie. Rzecz jasna standardowe II śniadanie przed zawodami - biała bułka + dżem + miód. Spakowałem się już wcześniej i zaraz po posiłku wyruszyłem w towarzystwie Patrycji, Kingi i ich Mamy. Taka ekipa kibicowsko - reporterska to dodatkowa motywacja. Po prostu nie wypadało nie dać z siebie wszystkiego!
W Szymbarku zameldowaliśmy się około 11. Tam dowiedzieliśmy się, że... zmieniono trasę biegu. Nowa zakładała dwukrotny podbieg na Wieżycę! Może i miałem dopiero zaliczyć pierwszy bieg górski, ale za to po biegu mogę powiedzieć, że zdobyłem dwa razy górski szczyt w biegowych butach.
Odbiór pakietów nie zajął więcej niż kilka minut i mogliśmy... No właśnie, co mogliśmy? Do startu około 1,5 godziny - na rozgrzewkę za wcześnie, na zwiedzanie okolicznych atrakcji za późno. Wybraliśmy się więc na spacer. Trzeba przyznać, że sam Szymbark do największych miejscowości nie należy. W samej wsi poza kościołem, remizą, restauracją i kilkoma sklepami raczej wiele atrakcji nie ma. Jeden z miejscowych zdradził nam jednak pewien sekret. Otóż powiedział, że wbrew wszystkim opiniom, nie warto wybierać się do Odwróconego Domku! Zdziwieni? My też byliśmy, ale owy starszy jegomość wyjaśnił nam, że podczas wizyty w sanatorium w Ciechocinku, poznał mężczyznę, który montował w tym słynnym domu stojącym na dachu specjalne aparatury, które mieszają w głowach! I co Wy na to? :)
Ale wróćmy do zawodów. W okolice startu wróciliśmy około 12. Szybko wskoczyłem w strój startowy i około 12:15 poleciałem potruchtać. Kilka minut później oczekiwałem już na wystrzał startera. Od razu rzucił mi się w oczy, stojący w pierwszej linii, uczestnik ostatnich Mistrzostw Świata w przełajach, Łukasz Kujawski. Co ciekawe rano rzuciłem okiem na listę startową, aby sprawdzić czy będzie biegał (ostatnio latał po Pępowie i zastanawiałem się czy spotkam go również w Szymbarku) i go tam nie dostrzegłem. Widocznie on też rzucił okiem na ową listę i nie widząc mocnej konkurencji przyjechał po - nie oszukujmy się, nie po dobrą zabawę, tylko po pieniądze :) Chyba dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że niektórzy faktycznie traktują bieganie jako sposób na zarabianie. No, ale przecież skoro ciężko pracują to mają prawo oczekiwać za ową pracę wynagrodzenie.
Ustawiłem się z przodu, ale zdecydowanie nie w pierwszej linii. I uważam, że jako debiutant wykazałem się wyjątkową pewnością siebie, graniczącą wręcz z niemalże pychą. Przecież miejsce debiutanta jest gdzieś bliżej końca. Ale co tam, mając takich kibiców mogłem sobie pozwolić na nieco buty :)
10 - 9 - 8 - 7 - 6 - 5 - 4 - 3 - 2 - 1 - Ruszyliśmy! Początek w miarę płaski, dość mocny. Chyba zbyt mocny. Kiedy za pierwszym zakrętem ujrzałem pierwsze wzniesienie słowo "chyba" zniknęło - NA PEWNO było za mocno. Czas na pierwszym tysiączku - 3:53. Drugi kilometr 37 sekund wolniejszy. Jednak nie mniej intensywny. Strasznie dużo pod górę. W dodatku w tym momencie zaczął się podbieg na Wieżycę. Przygotowany byłem na najgorsze. W oczekiwaniu na prawdziwy koszmar minąłem parking przy ścieżce prowadzącej do punktu widokowego i pomknąłem za innymi biegaczami.
Pierwsze wzniesienie dość łagodne. Podłoże leśne, nierówne, ale generalnie nie było powodów do narzekań. Zakręt i kolejny podbieg. Tym razem nieco bardziej stromy. Ale przyjechałem zdobyć Kaszubski Olimp, zmierzyć się z największą górą w Północnej Polsce! Zacisnąłem więc zęby, spiąłem łydki i mknąłem przed siebie. W końcu najgorsze miało dopiero przyjść. Kolejny zakręt, a za nim... zbieg?! Zbiegamy w dół?! Co jest? Gdzie ta Wieżyca? Gdzie ten Kaszubski Olimp? A może to jeszcze nie to? Jednak po chwili byłem ponownie na parkingu.
Druga pętla była już o wiele trudniejsza. I to nie dlatego, że byłem bardziej zmęczony, ani nie dlatego, że znałem trasę. Teraz trzeba już było wymijać innych biegaczy i biegaczki. A to było momentami bardzo niebezpieczne - szczególnie przy zbieganiu. Słaby ze mnie "downhiller", a jak jeszcze poza walką ze zbiegiem doszło mijanie innych zawodników, byłem pełen obaw. Ale udało się! Czas na 3. kilometrze - 4:05.
Tablica oznaczona numerem 4 była mniej więcej w tym samym miejscu co tablica z numerem 1. W końcu wybiegliśmy na asfalt, trasa prowadziła mocno w dół. Efekt? 3:36/km! Mocno, naprawdę mocno jak na mnie! Ale nie dla innych bo minęły mnie ze 2-3 osoby na tych zbiegach!
Tabliczka wyznaczająca połowę dystansu - 5 kilometrów, ustawiona była w okolicach startu. Czas na 5. tysiączku miałem 3:44/km. Może by był gorszy, ale jak tu zwolnić jak wokół tyle kibiców, wszyscy biją brawo, zagrzewają do walki. W dodatku dostałem informację od "swojej ekipy", że lecę na 10. miejscu. Pomyślałem, że szkoda, że to nie jest już koniec :)
Koszmar zaczął się na 8. kilometrze. Biegłem na 10. pozycji, a przede mną zawodnicy przechodzili do marszu. I z perspektywy czasu muszę uznać, że chyba mieli rację. Ja się zawziąłem i postanowiłem przebiec cały dystans. Straciłem mnóstwo sił, a wcale dużo nie nadrobiłem. Przez moment wskoczyłem na 8. pozycję, ale nie cieszyłem się nią zbyt długo. Kilometr 8. poleciałem w 4:22, a kolejny jeszcze 35 sekund wolniej. Na ostatnim wzniesieniu spadłem na 9. pozycję, a na szczycie miałem nogi jak z waty. W pierwszej chwili pomyślałem, że to cud, że w ogóle mogę na nich stać.
Ale mogłem! A skoro mogłem to mogłem też biec. Przed sobą miałem 2 zawodników, a za sobą? Powiem szczerze - wolałem się nie odwracać. Leciałem do mety. Już nie chciałem walczyć o z zawodnikami przed sobą. Chciałem po prostu przekroczyć linię mety, dobiec, ukończyć ten bieg. Jeszcze kawałek, jeszcze chwilka, udało się! Jest! Jestem na mecie! Czas 39:06 (ostatecznie wg organizatora wyszło 39:07).
Wpadłem w objęcia Pati! Rewelacja! Ależ byłem zadowolony! Ukończyłem swój pierwszy górski bieg! I to bez przechodzenia do marszu (choć w tym wypadku nie wiem czy jest to powód do dumy - Ci co maszerowali nie stracili tak dużo, a na szczycie wyglądali o wiele lepiej). Chwila oczekiwania na rezultaty i... II miejsce w kategorii wiekowej mężczyzn do lat 29! Pudło w kategorii? No rewelacja! Tym samym po raz pierwszy, podczas biegowej imprezy, mogłem wejść na scenę! I to dwukrotnie. Organizator bowiem postanowił nagrodzić wszystkich pochodzących z poza województwa drobnymi upominkami.
A jakby tego było - w drodze powrotnej zajechaliśmy na... Tak... Ci
co czytają od czasu do czasu mojego bloga na pewno wiedzą na co - na
LODY :) Tym razem padło na włoskie, truskawkowo - śmietankowe. Niebo w
gębie.
To był dzień pełen wrażeń! I to baaaardzo pozytywnych wrażeń! Miałem wspaniały wyjazd w doborowym towarzystwie, rewelacyjny debiut w biegu górskim. W dodatku poznałem wielu świetnych ludzi, których serdecznie chciałbym pozdrowić. Dziękuję również wszystkim którzy trzymali za mnie kciuki!
To był dzień pełen wrażeń! I to baaaardzo pozytywnych wrażeń! Miałem wspaniały wyjazd w doborowym towarzystwie, rewelacyjny debiut w biegu górskim. W dodatku poznałem wielu świetnych ludzi, których serdecznie chciałbym pozdrowić. Dziękuję również wszystkim którzy trzymali za mnie kciuki!
Gratulacje!!! A domek do góry nogami mimo wszystko warto odwiedzić :D
OdpowiedzUsuńNo Stary! Pozamiatałeś! Takie czasy w biegu gorskim to jak prawdziwy górol :) gratulacje!
OdpowiedzUsuńGratuluję! domek do góry nogami na mnie nie robił wrażenia
OdpowiedzUsuń