Ktoś tu "wali z pięty" :) (fot. gdyniasport.pl) |
Teraz, kiedy piszę tego posta, jest godzina 13:13 i wierzcie bądź nie, ale od ponad 10 godzin jestem na nogach. Znam kilka osób, które potrafią spędzić w łóżku po 14 godzin, a więc mogłyby już ponownie pakować się w pościel. No ale to skrajności - takie same zresztą jak moje dzisiejsze wstawanie o 3. A jak to się w ogóle stało, że wstałem o godzinie, o której nie tak dawno jeszcze się nie kładłem?
Powiem krótko - uczelnia. Zajęcia na rano połączone z niechęcią do wieczornego biegania i tak jakoś wyszło. Miałem co prawda budzik ustawiony na godzinę 4, ale jakoś tak przebudziłem się o 3, skorzystałem z toalety, pokręciłem się trochę w łóżku i 30 minut później uznałem, że nie ma sensu tak leżeć.
Kiedy ja wykorzystywałem wolną chwilę pomiędzy owsianką, a treningiem, na swoje bieganie wyszła Mała. Była godzina 4:40! Ona też miała zajęcia na rano, a wolała pobiegać przed wizytą na uczelni. Ponadto w związku z tym, że dzisiaj ma urodziny (Sto lat, sto lat :) ), postanowiła przebiec tyle kilometrów ile kończy lat. Cóż maraton to to nie był, ale spokojna piętnastka też już nie wystarczała :)
Ja na trening wybrałem się około 5:30. Mała poleciała na Auchan, a skoro ja biegłem na Jasień to zakładałem, że w drodze powrotnej się gdzieś spotkamy. Zacząłem spokojnie - 5:05/km. Niemniej dzisiaj ten pierwszy kilometr, mimo że najcięższy ze wszystkich, nie był już tak fatalny jak 24 godziny wcześniej.
Solenizantka :) |
Na kolejnym tysiączku nieco przyspieszyłem, do 4:48, by od 3. kilometra wejść na właściwe obroty. Czułem, że to jest to. Tempo 4:30/km wydaje się nieco zbyt forsowne jak na mój I zakres, ale już 10 sekund wolniej jest ok.
Biegnąc tak nieco szybciej niż owe 4:40/km doleciałem do Jasienia, zawróciłem i... Tak - spotkałem Małą. W momencie kiedy ja miałem w nogach 9 kilometrów ona miała ich już 15. A mimo to nie zwolniłem specjalnie.
Biegliśmy naprawdę mocno - chyba pierwszy raz kręciliśmy takie czasy podczas wspólnego treningu. No ale jakżeby mogło być inaczej skoro Mała dostała na urodziny świetny stanik do biegania i buty, które same biegają :) Lecieliśmy dzisiaj oboje w czarno - żółtych "samobiegach" z trzema paskami na boku.
Zastanawiałem ile Mała wytrzyma. Kurczę w zasadzie to byłem pewny, że zaraz padnie. Jedyną niewiadomą było tylko ile (kilo)metrów oznacza to "zaraz". O jakże się pomyliłem. Dzisiaj na własne oczy się przekonałem jak ważna podczas biegania jest głowa. Nowe buty, siła sugestii i oto mam przed sobą zupełnie inną osobę!
Powiem tylko, że moje średnie tempo z całej, mierzącej 15 kilometrów i 370 metrów, trasy wyniosło 4:35/km. Tak, tak nie pomyliłem się. Mała poleciała ostatni kilometr w 4:15 i to był prawdopodobnie jej najszybszy w życiu kilometr! Brawo! I raz jeszcze wszystkiego najlepszego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz