Kolejny czwartek, kolejne zajęcia laboratoryjne w terenie i kolejna szansa na przetarcie ciekawych, biegowych szlaków. Kiedy tylko dowiedziałem się, że zajęcia odbędą się poza uczelnią nie miałem wątpliwości, że chcę na nie pobiec. Tych nie było też kiedy dostałem informację, że odbędą się nie w Sopocie, jak ostatnio, ale w Gdyni. Wątpliwości pojawiły się dopiero kiedy sprawdziłem na mapie odległość dzielącą Pępowo i peron SKM Gdynia Grabówek - około 29 kilometrów. Sporo jak na bieganie w tygodniu. Szczególnie mając w perspektywie zawody w weekend. Jakby tego było mało - na miejscu musiałem być o 7:55.
Ostatecznie wygrał... nie, nie zdrowy rozsądek. Wygrał ciekawski charakter. Chciałem przebiec się trasą, którą nigdy do tej pory nie latałem. Miałem biec przez Wielki Kack, a więc dzielnicę, gdzie mieszka Maniek. On również planował dzisiaj trening i dał się namówić na wspólny bieg.
Po wczorajszej pobudce o 3, na godzinę przed budzikiem, dzisiaj ustawiłem już sobie "elektronicznego koguta" właśnie na ową trzecią godzinę po północy. I wiecie co? Znowu wstałem godzinę wcześniej. Ale dzisiaj się nie dałem. Wbiłem głowę w poduszkę i poszedłem dalej spać. Obudziłem się jakieś 40 minut później i, po wizycie w toalecie i obowiązkowym, porannym ważeniu, poleciałem przygotowywać owsiankę.
W drogę wyruszyłem o 4:58 (!!!). Dawno już nie zaczynałem treningu w momencie, kiedy po stronie godzin wyświetlała się czwórka na zegarku. Na moje nieszczęście wczoraj, kiedy się pakowałem, było naprawdę ciepło. Nawet przez myśl mi nie przyszło, żeby wziąć coś z długim rękawem.
Dzisiaj nie było konieczności polewania się wodą... ... był za to facepalm na widok swojego stroju i termometru :) |
I tak wyleciałem dzisiaj z domu w samej koszulce. Od samego początku musiałem zmagać się z lodowatym wiatrem wiejącym prosto w twarz. Jakby tego było mało ktoś tam na górze akurat dzisiaj musiał wysłuchać narzekań biegaczy na wysoką temperaturę. Wszystkim narzekającym ogłaszam - Wasze lamenty przyniosły skutek. Dzisiejszy trening zacząłem w temperaturze 8 °C. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie to nieco za zimno.
No ale dzisiaj wyjątkowo nie mogłem zrezygnować z treningu - zajęcia były obowiązkowe. Z Pępowa poleciałem w stronę Miszewa. Pierwszy kilometr dość spokojny - 4:51. Ale już od kolejnego tysiączka wskoczyłem na <4:40/km, a więc tak jak planowałem.
Biegłem wzdłuż drogi krajowej numer 20. Ruch nie był duży, jednak aby niepotrzebnie nie ryzykować leciałem utwardzonym poboczem. Nie chciałem się spóźnić i dlatego mimowolnie podkręcałem tempo. Na 7. tysiączku Gremlin pokazał tempo 4:13/km. Zdecydowałem, że muszę zwolnić. I to się faktycznie udało, bo kolejny odcinek był o 4 sekundy wolniejszy.
Ale co z tego skoro kolejne dwa poleciałem już w niecałe 250 sekund. Jednak mają w perspektywie nieco wolniejszy, wspólny bieg z Mańkiem, uznałem, że nic się nie stanie jak teraz dam się trochę wyszaleć nogom. Aczkolwiek z umiarem :)
Po 17. kilometrach byłem już w umówionym miejscu. Chwila rozciągania i dołączył Marian. Teraz to on wyznaczał trasę. I muszę przyznać, że spisał się perfekcyjnie. Miałem okazję polatać trochę lasem, poznać okolicę - świetna sprawa. Jedynie dystans okazał się nieco dłuższy niż zakładał plan.
W sumie wyszło 30 kilometrów i 93 metry, z czego pierwsze blisko 17 tysiączków było nieco mocniejsze, a kolejnych 13 pozwoliło się zrelaksować, pogadać i ogólnie spędzić miło czas na bieganiu. Dobiegnięcie do miejsca przeznaczenia zajęło mi w sumie 2:21:55. Średnie tempo wyniosło więc 4:43/km. A tam czekała już na mnie Pati, która nie zapomniała ani o ciepłej bluzie, ani o II śniadaniu. I to jakim II śniadaniu! Było wszystko - ciemne pieczywo, biała wędlina, nabiał, warzywo, owoc. Mówię Wam - ja to mam z nią dobrze! Jesteśmy najlepszym przykładem na to, że idealna para to nie tylko biegacz i biegaczka. Dlatego jeżeli Wasza druga połówka nie biega, nie zmuszajcie jej do tego. Dzielić pasję można w różnoraki sposób :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz