Na skróty

4 sierpnia 2013

Zimno...ciepło... cieplej... gorąco!

   Nie ma chyba osoby, która nie bawiłaby się kiedykolwiek w "ciepło - zimno". Dzisiaj wspólnie z Patrycją mieliśmy coś na wzór tej zabawy. Z jednej strony byłem ja i Pati, a z drugiej pogoda. Z tym, że my niczego nie szukaliśmy - naszym "ukrytym przedmiotem" był koniec treningu. I żebym wiedział, że tak to będzie wyglądało to bym inaczej wyznaczył trasę i poleciał gdzieś hen daleko przed siebie. A tak kręciliśmy się wokół Bad Bentheim i jak to w zabawie - ciągle było "gorąco, gorąco" :)
   Niedziela to jedyny wolny dzień w tygodniu dlatego nie chcę ani sam się zrywać przesadnie rano (chociaż to wcale nie jest takie łatwe jak się już człowiek przyzwyczai), ani też skracać sen Pati. Tak więc owsiankę zjadłem dopiero chwilę przed 6, a bieganie zaplanowałem na godzinę 8-9. 

   Wybór stroju, przygotowanie sprzętu, prowiantu, pieniędzy na pobiegowe nagrody - wszystko dopilnowane, a więc można ruszać. Zegarek pokazywał godzinę 8:37.
   Pierwsze kilometry prowadziły mimo, że po płaskiej i równej asfaltowej ścieżce to jednak przez las. Pati uznała nawet, że jest jej zimno. Mi nie było, ale nie grzałem się specjalnie (może dlatego, że w tym momencie oddalałem się o celu i powinienem usłyszeć "zimno, zimno":))) ).
Kolejny raz korzystam z ''dobrodziejstwa'' zimnej wody :)
   Co do tempa to zaczęliśmy dość spokojnie od 4:55/km. Jednak już po chwili przyspieszyłem do 4:37, a dalej nawet do 4:26 (na 4. kilometrze). O nie - trzeba było zwolnić. Ciągle mam w pamięci bieg sprzed 2 tygodni i to jak wtedy cierpiałem. A dzisiaj wcale pogoda nie pozwalała łudzić się, że będzie dużo łatwiej. Wiedziałem, że to kolejny trening, do którego nie będę raczej powracał myślami z uśmiechem na twarzy.
   Pierwszy pit stop na polanie się wodą i uzupełnienie płynów zarządziłem dopiero na 11. kilometrze. Wziąłem jedynie łyka wody i po chwili już czułem, że może złapać mnie kolka. To całe picie podczas biegu jest chyba nie dla mnie. Całe szczęście, że większość swoich startów zaliczam przed wakacjami albo dopiero po nich. Trenowanie w wysokich temperaturach? Nie ma sprawy - na treningu mogę sobie pozwolić na błędy, a na zawodach wolałbym ich unikać.
   W Schuttorfie nieco się pogubiliśmy przez co nadłożyliśmy nieco dystansu. Bez bicia przyznaję, że to ja prowadziłem i na jednym ze skrzyżowań źle skręciłem, a w zasadzie to w ogóle nie skręciłem.
Już dla Tego uśmiechu mógłbym przebiec
kolejną trzydziestkę...
   Kolejną miejscowością na naszej drodze był Suddendorf. Chociaż w zasadzie od 2 lat to już nie jest osobna miejscowość, a jedynie dzielnica Schuttorfu. Do Bad Bentheim powróciliśmy około 17. kilometra i po kolejnych dwóch... wybiegliśmy z miasta. Jedno mogę powiedzieć - mięśnie mięśniami, ale głowa strasznie "dostaje po dupie" jak zmuszamy się do biegania wkoło mety.
   Niespecjalnie przejmowałem się tętnem, jednak warto dodać, że wraz ze wzrostem temperatury oraz każdym kolejnym przebiegniętym metrem moje serce było zmuszane do coraz większej pracy. 
   Jedyną niewiadomą na trasie była okolica naszego "ulubionego" podbiegu. Powiedziałem sobie, że jeżeli dolecimy do niego przed 25. kilometrem to obiegniemy go dookoła, a jeżeli będziemy mieli w nogach już 25 kilometrów po prostu się na niego "wdrapiemy" i popędzimy ile sił (a w zasadzie resztek sił) w stronę domu. Ostatecznie podjąłem decyzję, że po raz kolejny zmierzymy się z tą górką. Wg moich wyliczeń powinniśmy mimo wszystko przebiec ponad 30 kilometrów i nie chciałem dokładać kolejnych czterech - zbyt ciężko mi się biegło. A przecież bieganie to nie kara - to nagroda :)
   Na 28. kilometrze tradycji stało się zadość i wbiegliśmy do piekarni. Tym razem jednak zrezygnowaliśmy ze standardowych: sernika i ciastka z truskawkami - dzisiaj rządziły jabłka i śliwki! Trzy kilometry dalej dorzuciliśmy lody spod znaku serducha (u nas bym napisał, że od Algidy, tutaj nazywa się to Langnese) i po kolejnych 2 tysiączkach zakończyliśmy trening.
... a tutaj jeszcze taka słodka nagroda!
   Pokonaliśmy dokładnie 33 kilometry oraz 5 metrów. Zajęło nam to 2 godziny 32 minut oraz 34 sekundy. I chociaż tempo 4:37/km, przy obecnej aurze, do najgorszych nie należało to jednak w utrzymywanie go wkładałem zdecydowanie mniej energii niż podczas biegu sprzed 2 tygodni (wtedy pokonaliśmy ponad 34 kilometry w średnim tempie 4:40/km). Średnie tętno z dzisiejszego treningu to 148 bpm przy maksymalnym 173. I co ciekawe identyczne wartości uzyskałem przed tygodniem kiedy to pokonałem 3 kilometry mniej w średnim tempie 4:46/km.
   A po biegu (o rzeczach tak oczywistych jak rozciąganie nie wspominam:) ).... No cóż, wiecie jak to jest - solidny trening równa się solidna nagroda. Ciasto, lód i zimne pszeniczne piwo z nutą cytryny (bezalkoholowe, bo takie mi najbardziej odpowiada). Po takiej "przekąsce" jedyna myśl w głowie to "a za tydzień polecimy do...". "Polecimy", a nie "polecę" bo jak niedzielne wybieganie to tylko z Ukochaną przy boku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz