Na skróty

10 sierpnia 2013

"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga...

Może następnym razem :)

   ... powiedz mu o swoich planach" tak mawiał Woody Allen. Wam również wydaje się, że miał rację? Chyba jedyną opcją, aby uniknąć rozczarowań jest kierowanie się słowami Horacego - "Carpe Diem". Skąd taki wstęp? Powiem wprost - jestem zły. Nie wiem czy pamiętacie, ale jeden ze swoich poprzednich postów rozpocząłem od tego, że swój tydzień dzielę na dwa etapy:

"...lubię to uczucie kiedy siadam w piątek w wygodnym fotelu przed ekranem monitora, obok mnie spowita we śnie leży Pati, nad biurkiem unosi się zapach owsianki i kawy, a ja zabieram się za podsumowanie pierwszych treningów w danym tygodniu mając już przed sobą jedynie dwa weekendowe biegi – jeden przyjemniejszy od drugiego."

   Dzisiejszy sobotni bieg był faktycznie rewelacyjny. Nie dość, że mogłem po raz kolejny przekroczyć granicę to jeszcze cały bieg zakończyłem tradycyjnie pysznym posiłkiem. Biegło się naprawdę przyjemnie. Utrzymywałem średnie tempo na poziomie 4:29/km, a średnie tętno nie wyniosło nawet 130 uderzeń na minutę. W dodatku miałem na sobie po raz pierwszy kolejny "motywator" od Compressport - tym razem był to bezrękawnik. Dodam, że wyjmując ją z paczki byłem pełen obaw - nie widziałem jak się będę czuł w takiej dopasowanej koszulce, w dodatku nie widziałem czy nie zacznie mnie obcierać lub powodować jakiegoś dyskomfortu. Już po jej założeniu część obaw zniknęła, a pierwsze kilometry rozwiały resztę. W koszulce czułem się jakbym... był bez koszulki. Ona ani mnie specjalnie nie uciskała, ani nie trzepotała na wietrze. Mówiąc kolokwialnie - wtopiła się w skórę. Niby miałem ją na sobie, ale czułem się tak jakbym jej nie miał - innymi słowy nic nie czułem :)

   Od samego początku do końca miałem pełną kontrolę nad biegiem. Pokonałem 20 kilometrów oraz 149 metrów, a zajęło mi to 90 minut i 20 sekund. 
   Po takim biegu człowiek zaczyna pracę z zupełnie innym nastawieniem. Entuzjazm aż ze mnie tryskał. W końcu jeszcze tylko kilka godzin i powrót do domu, wspólne zakupy na jutrzejszy niedzielny pobiegowy obiad. A następnie, również z Ukochaną, nieco dłuższy wieczór - w końcu na niedzielny bieg nie trzeba się podrywać skoro świt.
   Tym bardziej, że na tą niedzielę zaplanowaliśmy coś specjalnego! Mailowo skontaktowaliśmy się z organizatorami WBO Wonen Boeskoolloop 2013 i zapisałem się na swoje pierwsze zawody podczas tego wyjazdu. Dystans 10 kilometrów mieliśmy uzupełnić biegiem spokojnym z Oldenzaal do Bad Bentheim. Skrupulatnie wszystko opracowaliśmy, przygotowaliśmy aparat dla Pati, wybraliśmy dla mnie strój startowy  i... wszystko wzięło w łeb. Okazało się, że niedziela może okazać się nie tylko pracowita pod względem biegowym... Cóż, nawiązując do cytatu z początku posta mam nadzieję, że ktoś ma właśnie ubaw po pachy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz