Woda w kartonie? Czemu nie! |
Nie tak dawno wspominałem, że praca pokrzyżowała mi nieco szyki przez co nie mogłem wziąć udziału w biegu w Oldenzaal. Tymczasem niespodziewanie szybko pojawiła się okazja, żeby to nadrobić i zaliczyć kolejny, trzeci już, zagraniczny start. Mowa o Looserloop. W przyszłą niedzielę odbędzie się już 49. edycja imprezy, w której biegacze mogą zmierzyć się z dystansami: 2,2km, 3,3km, 5km, 10km oraz półmaratonem. W związku z tym, że dla mnie ma to być bieg w ramach przygotowań do biegu na królewskim dystansie zdecydowałem się zapisać na najdłuższy z możliwych wyścigów. Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez żadnych komplikacji i będę mógł wystartować w zawodach. Jednak te dopiero za tydzień.
Tymczasem obecnie również mamy weekend i również nie brakuje w trakcie jego trwania szurania. O planach na niedzielę pisać nie będę, bo póki co to jeszcze jedynie plany - przynajmniej przez najbliższe 2-3 godziny :)
Konie mniejsze od psów - paranoja :) |
Jeżeli zaś chodzi o 6. dzień tygodnia to niespecjalnie kombinowałem. Szósta sobota i szósty bieg z Niemiec do Holandii. Tym razem jednak jedząc rano owsiankę byłem pełen obaw. Pisałem już w poprzednim poście, że pojawił się ból w prawej nodze. Po cichu miałem nadzieję, że do kolejnego treningu o nim zapomnę. Jednak nic z tych rzeczy. Nawet dzień wolny nie pomógł. W sobotę rano wciąż czułem ową nogę. Zakładając buty wspomniałem nawet Patrycji, że biorę telefon i w razie problemów będę dzwonił. Naprawdę nie wiedziałem czy będę w stanie pokonać, bądź co bądź, ponad 20 kilometrów.
Zegarek wskazywał 6:25 kiedy wcisnąłem START na swoim Gremlinie. Pierwsze kroki dość niepewne w moim wykonaniu, aczkolwiek noga się nie odezwała. Zachwyt takim stanem rzeczy trwał może minutę. Kilkaset metrów dalej już delikatnie poczułem napięcie pod łydkę. A więc jednak... Spodziewałem się, że lada chwila będę musiał przerwać bieg. Aczkolwiek powiedziałem sobie, że tanio skóry nie sprzedam i będę leciał tak długo jak będę w stanie. Takie podejście chyba skutecznie zniechęciło moją prawą dolną kończynę do uprzykrzania mi treningu, bowiem wraz z kolejnymi kilometrami ból nie tylko się nie pogłębiał, ale niemal zupełnie ustąpił!
A ja połykałem kolejne kilometry jeden z drugim. Było rewelacyjnie. Ktoś może powiedzieć, że jak na sierpień to pogoda była do bani. Ale tym kimś raczej nie będzie biegacz, bo dla biegacza temperatura poniżej 20 kresek, zachmurzenie, brak wiatru oraz przelotne opady ciepłego deszczu to wymarzone wręcz warunki na trening.
Czekam na PATI :) |
Tradycyjnie już nieco szybciej pokonywałem niemieckie ścieżki, by po przekroczeniu granicy nieco zwolnić, a w końcówce ponownie przyspieszyć. Wygląda to mniej więcej tak, że przez kraj Alberta Einsteina biegnę w tempie około 4:30/km, by w kraju tulipanów notować czasy o około 10 sekund na każdym kilometrze wolniejsze przez pierwszą część. W końcówce zaś przyspieszam do około 4:20/km.
Nie będę oryginalny jak napiszę, że w tę sobotę pokonałem 20 kilometrów i 138 metrów. Tyle bowiem pokonuję co tydzień od momentu przyjazdu tutaj. Jeżeli chodzi zaś o czas to tym razem zajęło mi to 1:31:59, a więc biegłem ze średnią prędkością 13,14km/h (4:34/km). Wymusiło to na moim serduchu pracę z częstotliwością 127 uderzeń na minutę.
Tradycyjnie już bieg zakończyłem pod C1000, gdzie po serii ćwiczeń rozciągających zaopatrzyłem się w prowiant na II śniadanie. Co ciekawe byłem w sklepie tak wcześnie, że pani ekspedientka nie zdążyła jeszcze wyłożyć bułek do koszyków i dostałem bułę prosto z pieca :) Niedługo po posiłku dołączyła do mnie Pati, która kolejny raz zadbała o to, żeby niczego mi nie brakowało i poza moimi ubraniami zabrała jeszcze posiłki na cały dzień.
Dzisiaj rozmawiałem z bratem który właśnie mieszka w Losser i miałem Cię poinformować właśnie o biegach w tym mieście za tydzień, no ale prawdziwy biegacz rozgląda się dookoła. Powodzenia, teraz będziesz internazional i reprezentujesz Polskę :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń