Jeszcze w sobotę wieczorem, kiedy kładłem się spać, zanosiło się, że ta niedziela będzie wyjątkowo nieudana. Konieczność zrezygnowania z planowanego startu, brak czasu na wypoczynek oraz wspólny trening z Ukochaną. Naprawdę wyglądało to niezbyt ciekawie. Jednak po raz kolejny okazało się, że jedyne co nas ogranicza to nasza wyobraźnia. Przy odrobinie dobrej woli można zdziałać naprawdę wiele.
W niedzielny poranek zafundowałem sobie pobudkę już około godziny 3. W Hengelo miałem pojawić się o godzinie 9, a że nie jestem fanem wieczornego biegania musiałem zrobić trening przed tą godziną. Aby nie tracić czasu na dojazd postanowiłem, że najlepszą opcją będzie po prostu pobiec do wspomnianej wcześniej holenderskiej miejscowości.
Pakując się rano z miską owsianki w fotel znalazłem kartkę, którą zostawiła mi dzień wcześniej Pati, a na niej informacja, że nie wyobraża ona sobie niedzieli bez wspólnego biegania i dlatego niezależnie od pory dnia, dystansu i trasy ma zamiar pójść na trening ze mną! Tak więc jak nakazała tak ją, około 4:30, obudziłem. Mniej więcej godzinę później uruchomiłem Gremlina i ruszyliśmy w kierunku niemiecko - holenderskiej granicy.
Było ciemno - naprawdę ciemno. Na tych pierwszych odcinkach żałowałem, że nie posiadam czołówki. Na szczęście w większości nasza trasa przebiegała miejskimi i co najważniejsze oświetlonymi ulicami.
To co jeszcze wyróżniało ten trening spośród innych to panująca temperatura. Nie wiem ile dokładnie było stopni w momencie kiedy wyruszaliśmy spod domu, ale w okolicach 20. kilometra mijaliśmy termometr, który wskazywał... 11 stopni powyżej zera. Dla mnie były to warunki niemalże idealne, tym bardziej, że nie wiało oraz nie było słońca. Jednak Pati na rowerze marzła niesamowicie. Żebyście widzieli ją wtedy... na twarz naciągnięty buf, ręce schowane w rękawy, a mimo to żadnego narzekania z jej strony.
Po pokonaniu pierwszych 8 kilometrów stwierdziłem, że to najprzyjemniejszy początek naszego niedzielnego wybiegania podczas obecnego wyjazdu. Biegło mi się lekko, przyjemnie, czułem się komfortowo, a buzia mi się wręcz nie zamykała. Po pierwszy, nieco wolniejszym kilometrze, notowaliśmy czasy od 4:34 do nawet 4:17, a przecież to było długie wybieganie!
Do granicy dolecieliśmy na niecały kwadrans przed upływem godziny. Tam zrobiliśmy krótki pit stop na toaletę, kilka zdjęć i skierowaliśmy się w kierunku Oldenzaal. Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale niedługo po przekroczeniu granicy płaskie, niemieckie ścieżki ustąpiły miejsca ścieżkom holenderskim - również idealnie równym, ale już nie tak płaskim. Mówi się, że Holandia jest jak stół, a my tymczasem właśnie w Kraju Tulipanów musieliśmy zmierzyć się z kilkoma podbiegami i zbiegami.
Nim się spostrzegliśmy naszym oczom ukazał się niebieski znak z białym napisem "Oldenzaal", a dokładnie to z przekreślonym białym napisem "Oldenzaal". Kiedy nie myśli się ciągle o tym ile jeszcze do końca - czas, a wraz z nim kilometry, naprawdę szybko mija.
W Hengelo zameldowaliśmy się jeszcze przed godziną 8 rano, a że czasu było jeszcze sporo udaliśmy się na pobliską stację benzynową. W końcu obowiązkowym punktem w harmonogramie każdego naszego wspólnego wybiegania jest - pobiegowe szaleństwo żywieniowe! Tak jak co tydzień - nie zabrakło ani lodów, ani słodkich wypieków. Zrezygnować musieliśmy jedynie z piwa. No ale w końcu za tydzień też jest niedziela...
Podsumowując - pokonaliśmy dzisiaj 30 kilometrów oraz 6 metrów. Zajęło nam to zaledwie 2:13:37. Średnie tempo 4:27/km przy średnim tętnie 129 uderzeń na minutę pokazuje jak wiele zależy od pogody. Jeszcze nie tak dawno temu niewiele dłuższy bieg w tempie 4:40/km zmuszał moje serce do średnio 152 bpm.
Jednak ani tempo, ani tętno, ani dystans nie były dzisiaj najważniejsze. To co naprawdę miało znaczenie to to, że pokazaliśmy iż jeżeli się czegoś naprawdę chce to można tego dokonać. Nawet jeżeli wszystko dookoła się układa nie po naszej myśli to nie wolno się poddawać. Ta niedziela zapowiadała się naprawdę paskudnie, a było świetnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz