Na skróty

25 sierpnia 2013

Pożegnanie z Holandią. Problemów ciąg dalszy

Czy dzisiaj też tak będzie?
   Dzisiaj, w niedzielny poranek, piszę tego posta ze świadomością, że za tydzień o tej porze będę najpewniej zalegał w łóżku w Pępowie dzierżąc w dłoniach miskę z owsianką i zastanawiając się gdzie mógłbym się wybrać na pierwsze długie wybieganie po powrocie. Siedem tygodni minęło jak z bicza strzelił. Wydaje mi się, że dopiero co przyjechałem do Niemiec, a tymczasem wczoraj po raz ostatni miałem okazję na sobotni bieg do Oldenzaal.
   No właśnie - ostatni z przyjemnych sobotnich biegów, więc wydaje się, że powinienem go wspominać wyjątkowo dobrze. W końcu obok niedzielnych wybiegań to te sobotnie biegi należały do tych, na które czekałem z utęsknieniem przez cały tydzień. Tym razem jednak przyjemnie było jedynie do 19. kilometra.
   Miałem mały dylemat co wciągnąć na nogi, aby maksymalnie odciążyć łydkę, z którą miałem ostatnio problemy. Ostatecznie wybór padł na Adidas Glide. Pamiętam, że to właśnie te kapcie kilkukrotnie mi już pomagały w radzeniu sobie z urazami.

   Na zegarku 6:23, a więc ruszamy! Rozpocząłem po 4:53/km dając tym samym swoim mięśniom czas na dogrzanie się. Czas ten wykorzystały bardzo dobrze, bowiem już na kolejny odcinku przyspieszyłem do 4:26/km i taką prędkość, >13,40km/h, utrzymywałem aż do 7. kilometra. Następnie zaś... przyspieszyłem. Kolejne dwa tysiączki poleciałem po 4:17/km. Mocno, jak na mnie nawet bardzo. W końcu wybrałem się jedynie na długie wybieganie. W dodatku miałem przed sobą cały dzień pracy.
Czy będzie okazja do...hmmm...uśmiechu?!
   Jednak nogi same niosły. Było ekstra! Naprawdę mi się podobał ten bieg. Również pogoda tego ranka wyjątkowo mi sprzyjała. Zza licznych, aczkolwiek niewielkich chmur przebijało się słońce. Jednak temperatura rzędu kilkanaście stopni Celsjusza w połączeniu z brakiem wiatru wręcz zachęcała do biegania.
   Wszystko było tak jak być powinno. Jednak bańka prysła na około kilometr przed końcem treningu... Przez całą drogę zastanawiałem się jaką obrać taktykę na niedzielny bieg, jakie to świetne zawody przede mną. O łydce nie myślałem w ogóle, bo i niby po co skoro w ogóle jej nie czułem.
   Jednak kiedy już ją poczułem to konkretnie. Kurczę! A już się łudziłem, że to koniec problemów. Może nie było dramatu - trening ukończyłem, w końcówce zanotowałem jeden mocniejszy kilometr (3:47/km). Aczkolwiek problem z nogą wydaje się wciąż nierozwiązany.
   Ciężko cokolwiek powiedzieć przed niedzielnym biegiem, bo tak naprawdę wszystko będzie zależeć od nogi. Jeżeli pozwoli na normalny bieg to jestem naprawdę dobrej myśli. Mimo, że jestem obecnie w najcięższej fazie treningu to naprawdę czuję moc. A z każdym tygodniem powinno być coraz lepiej! Niemniej nie mogę wykluczyć ewentualności iż (odpukać) w ogóle nie ukończę biegu. Niemniej dzisiaj z Losser zamierzam powrócić w świetnym humorze i łydka mi nie pokrzyżuje tych planów choćby nie wiem co!
Najlepszy i najświeższy "fast food" jaki jadłem!
   Wracając jeszcze do sobotniego biegu należałoby, zachowując poprawność, wspomnieć iż zamknąłem go z kilometrażem rzędu 20,223km. Średnie tempo 4:23/km przy średniej pracy serca 133 bpm pokazuje, że naprawdę jest dobrze i gdyby nie ta paskudna łydka byłbym spokojny o swoją formę. A tak... No nic, pozostaje mieć nadzieję.
   Na koniec wspomnę jeszcze, że wczorajszy sobotnie bieg był wyjątkowy z jeszcze jednego powodu! Otóż wczoraj dopiero drugi raz nie byłem skazany na samotny, pobiegowy posiłek. Jednak co ważniejsze, po raz pierwszy miałem okazję spożywać go z Ukochaną! Pati przyjechała do pracy specjalnie godzinę wcześniej, aby spędzić ze mną poranek! A jako, że jutro nie zabraknie jej na zawodach - możecie spodziewać się naprawdę obszernej fotorelacji! Trzymajcie kciuki!

3 komentarze:

  1. Łączę się z tobą w bólu. Moje bieganie to nic w porównaniu z twoim, ale jak już przyjęłam plan treningowy i zaczęłam robić więcej, szybciej i częściej kilometry to mi się organizm zbuntował. Zaczęło się od stopy, w piątek doszło kolano. Nie ma co, sport to zdrowie.Na razie muszę dać odpocząć od biegania, przeproszę rower i idę do ortopedy się skonsultować...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Mały, obserwuję Twojego bloga już dłuższy czas, chociaż jestem w zupełnie innym punkcie swojej biegowej pasji, to doskonale czuję Twoje zacięcie i upór.
    Jednej rzeczy jednak zrozumieć nie mogę: biegając na takim poziomie, żyjąc tym bieganiem, nie pomyślałeś o konsultacji tych problemów z łydką ze specjalistą medycyny sportowej, fizjoterapeutą chociaż? Żeby sprawdzić, co się naprawdę dzieje, bo oczywiście rezygnacji z treningów nie bierzemy pod uwagę;) Twoje nogi to najważniejsze Twoje narzędzie, a mam wrażenie, że poprzestajesz na półśrodkach (zmiana butów, leki przeciwzapalne) i wierze, że samo przejdzie. Wybacz, ale nie mogę tego zrozumieć:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę szczery - po pierwsze jestem za granicą i nie bardzo jak mam się tutaj umawiać na wizyty lekarskie. Nie wiem jak funkcjonuje tutaj służba zdrowia, nie mam ponadto na to czasu. A po drugie jeżeli chciałbym wszystkie swoje bóle konsultować z lekarzem to ja bym więcej czasu spędzał w gabinecie niż na biegowych trasach :) A tak ciągle mogę biegać :) Pewnie, że nie polecam takiego postępowania nikomu - zdrowie najważniejsze. Ale sam wiesz jak to jest - radzić, a słuchać swoich rad to zupełnie inna bajka :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń