Po sobotniej rześkiej dyszce w niedzielę planowałem nieco wydłużyć dystans oraz zwolnić. Oj tak - musiałem zwolnić. Dlaczego? Bo wolniej oznacza przyjemniej. A dlaczego więcej kilometrów? Bo chciałem tej przyjemności jak najwięcej. Szkoda tylko, że nie do końca sprawdziły się moje założenia...
Po kilku dniach przerwy znowu miałem polatać z Małą. Umówiliśmy się, że spotkamy się w połowie drogi między naszymi domami. Zanim jednak zostawiłem żonę samą wyznaczyłem wstępną trasę dzisiejszego treningu. Wiadomo, że w trakcie biegu może się sporo zmienić, ale mimo to chciałem mieć jakiś zarys. Tak na wszelki wypadek, żebyśmy nie zapuścili się zbyt daleko i moja małżonka mogła w razie czego nas zlokalizować.
Po wybiegnięciu z domu czułem się... Kurczę w zasadzie to nie wiem jak się czułem. Z jednej strony miałem siły i ochotę biec w nieco lepszym niż zazwyczaj tempie. A z drugiej ciągle jestem obolały po poprzednim weekendzie. Ale to chyba nic dziwnego. Powoli dochodzę do siebie i nie chcę nic przyspieszać.
Monikę spotkałem na 3. kilometrze. Chwilę później odbiliśmy w stronę Ergo Areny i dalej w stronę Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego! Miałem ochotę zaliczyć kilka kilometrów po leśnych ścieżkach. Mała po 2 dniach odpoczynku też miała ochotę zaliczyć kilka górek.
Muszę przyznać, że było męcząco. Nawet bardzo męcząco. Sapałem jak lokomotywa. Jednak nie było tragicznie - udawało mi się nawet biec przodem. I trwało to tak długo, aż dolecieliśmy do 12. kilometra. W tym momencie skończyliśmy wbieganie pod górę. Byliśmy na Osowej. Teraz mieliśmy lecieć już tylko z górki, ewentualnie po płaskim. Zanim jednak ruszyliśmy dalej postanowiliśmy kupić coś do picia. Mała miała też ochotę na... Snickersa. Uzupełniliśmy płyny, Monika wciągnęła batona i dalej w drogę!
I w tym momencie wszystko się zmieniło. Ja byłem zmęczony dotychczasowymi podbiegami, za to siostra tryskała energią. Od tego 12. kilometra już chyba ani razu nie wysunąłem się na prowadzenie, aby dyktować tempo. Mało tego - kilkukrotnie musiałem jej przypominać, że to jest jedynie wycieczka biegowa, a nie zawody i ściganie się jest niewskazane :)
Sytuacja nie zmieniła się nawet w czasie 2-3 kilometrowego, ciągłego zbiegu ulicą Kościerską. Byłem już totalnie umęczony. Marzyłem tylko o tym, aby dostać się do domu i... paść, położyć, po prostu przestać biec. Na ostatnich kilometrach spotkaliśmy jeszcze Krzyśka, który towarzyszył nam przez kilka tysiączków.
Ostatecznie zaliczyłem około 23 kilometr. Mała zaś była w takim gazie, że odprowadziła mnie pod drzwi, a następnie poleciała do Sopotu i pobiegała jeszcze ze swoim chłopakiem kończąc z blisko 30 kilometrami na koncie! Jak dla mnie to... w tym Snickersie musiało coś być!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz