Na skróty

15 stycznia 2015

Pierwszą część tygodnia uważam za zamkniętą

Czas pakować buty na weekend.
   Cztery dnia, cztery biegi, cztery wizyty w lesie, cztery godziny rozciągania. Łącznie ponad 60 kilometrów. A teraz czas na zasłużony odpoczynek. W piątek nie pójdę biegać. Będę zbierał siły na weekend. Tak postanowiłem. A po dzisiejszym treningu miałem do tego pełne prawo.
   No właśnie, dzisiejszy trening. W poniedziałek byłą Parszywa Dwunastka, więc we wtorek bieganie było nieco krótsze i lżejsze. A skoro w środę ponownie pokonywaliśmy PD to na dzisiaj wypadł bieg lekki, spokojny, regeneracyjny. 

   Chciałem się wybrać w jakiś bardziej odległy fragment lasu. Wybór padł na Matemblewo. Wiązało się to z większą ilością asfaltowych kilometrów. A, że wiedziałem, że również w lesie pomiędzy Matemblewem, a Oliwą jest dobra droga, darowałem sobie zabierania na trening drugiej pary butów. 
   Wstępnie zakładałem, że polecimy z Zaspy na Matemblewo, a dalej przez las na Strzyża i dalej na Zaspę. No i faktycznie tak zaczęliśmy. Pierwsze kilometry niezbyt przyjemne. Nie dość, że pod górę to jeszcze co chwilę czerwone światła. O podłożu nie ma co wspominać - moje nogi rozkochały się w leśnych ścieżkach i niezbyt uśmiecha im się kiedy muszą mierzyć się z asfaltem bądź brukiem (nie sądziłem, że to kiedyś napiszę). 
   Prawdziwy trening zaczął się wraz z 5. kilometrem. W końcu zbiegliśmy do lasu. A ten z marszu przywitał nas solidnym wzniesieniem. Można było się zasapać. Oczywiście skorzystaliśmy z możliwości :)
   Następnie chwila na złapanie oddechu podczas zbiegania i dalej w górę. I tak aż do 7. kilometra. Później to już był czysty relaks - płasko, z góry, z góry, płasko. I tak niemal do samego końca. I gdyby nie to, że na 12 kilometrze znowu wbiegliśmy do miasta, gdzie trzeba było dzielić się miejsce z pieszymi, rowerami i samochodami, to mógłbym streścić tą część treningu do jednego słowa - MIÓD. 
   Miejscami pozwoliliśmy sobie na nieco żwawszy krok. I nie było to okupione jakimś wielkim wysiłkiem. Po prostu trasa idealnie temu służyła. 
   Chwilę po minięciu 14. kilometra rozstałem się z Małą i ruszyłem w stronę domu. Chociaż miałem już tylko dotruchtać do końca to jednak pozwoliłem sobie na jeden mocniejszy akcent. I kto wie jakby on wyszedł gdybym nie wbiegł w ślepą uliczkę :)
   Kiedy wciskałem stop zegarek wskazywał 16. kilometr i 770. metr. Całkiem niezły wynik. Szczególnie jak weźmiemy pod uwagę fakt, że miał to być odpoczynek po wczorajszym, mocnym biegu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz