Na skróty

8 grudnia 2012

Biało - Biegowe sobotnie szaleństwo

Źródło: poznanbiega.pl
   No i doczekałem się - śnieg. Dzisiaj miałem, w końcu, okazję biegać po śniegu. Co prawda już od kilku dni zdarza się, że biały puch pojawia się gdzieniegdzie, ale dzisiaj przykryta nim była cała bieżnia. Może centymetrowa warstwa to niezbyt dużo, ale jednak!
   Obudziłem się dzisiaj nieco później niż zwykle, bo chwilę po 5, ale w końcu nie planowałem dzisiaj treningu o 6:30. Sobota jest przecież dniem kiedy, jeśli tylko mam okazję, biorę udział w akcji Biegam Bo Lubię. W poprzednim tygodniu, ze względu na wyjazd do Torunia, byłem pozbawiony tej przyjemności więc z jeszcze większą ochotą wyruszyłem dzisiaj na stadion AWFiS. Wyszedłem z domu chwilę po 8 i... dostałem z miejsca w twarz. Nie, nie, nikt nie podniósł na mnie ręki, po prostu wiał silny wiatr, który w połączeniu z opadami śniegu zmusił mnie do oglądania swoich stóp przez całą drogę na przystanek. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo przymierzałem się do tego, żeby drogę powrotną pokonać w całości przy użyciu własnych kończyn. Na stadionie zameldowałem się chwilę po 9 jednak aura zmusiła mnie do schowania się w budynku uczelni. Kiedy wróciłem na bieżnię dowiedziałem się, że jednogłośnie zapadła decyzja, że rezygnujemy z hali i trening przeprowadzimy na podwórku. Śnieg co prawda już nie padał, ale wiatr sprawił, że nie mogłem poruszać palcami. No ale cóż trening na zewnątrz oznaczał, że nie będzie problemu z zarejestrowaniem przebiegu zajęć przy użyciu GPS, a więc jest pozytyw.
   Początek zajęć to tradycyjnie 4 x 400 metrów truchtu, następnie parę skipów, przeplatanka, trochę rozciągania i przebieżki 2 x 100. Jak zawsze nie mogłem się doczekać informacji na temat tego co trener wymyślił na główną część treningu. Dzisiaj były to interwały: 600 - 800 - 1000 - 1000 - 800 - 600 metrów, a pomiędzy 2 minuty odpoczynku w miejscu. Jak dla mnie ekstra. Takie szybkie bieganie na BBL nie pozwala się zbyt mocno zamulić moim mięśniom po całym tygodniu klepania kilometrów. Pierwszy odcinek pokonałem w 2:22, drugi w 3:04, a kilometr w 3:51. Do tego momentu wiozłem się na plecach Mariusza, natomiast drugą połowę to ja prowadziłem. Czasy jakie uzyskaliśmy to 3:42, 2:59 oraz 2:10. Rezultaty nie powalają, ale naprawdę dzisiejsza pogoda dawała się ostro we znaki i prawdę mówiąc byłem nieco zmęczony po zajęciach. No, ale skoro planowałem pobiec do domu to uznałem, że muszę chociaż spróbować. Decyzja - pobiegnę na przystanek tramwajowy. Powerade w dłoń i ruszam.
   Przystanek minąłem po kilkuset metrach, ale uznałem, że mam siły, żeby pobiec jeszcze kawałek. Może do hali Olivii? Warto spróbować. Pod lodowiskiem Stoczniowca okazało się, że mój Gremlin pokazuje niewiele ponad 2 kilometry, co razem z około 7-8 kilometrami przebiegniętymi podczas BBL, dawało bardzo przeciętny dystans jak na wolną sobotę. No więc biegniemy dalej - przynajmniej do Wojska Polskiego. Kiedy osiągnąłem i ten punkt postanowiłem pobiec do Galerii Bałtyckiej, a dalej do Politechniki. Przy PG, chcąc uniknąć zatrzymywania się na światłach, zacząłem krążyć bocznymi uliczkami i tak znalazłem się na Traugutta. Kiedy wybiegłem na Aleję Zwycięstwa miałem zaledwie tysiąc metrów do Dworca Głównego także nie wypadało przerwać w tym momencie biegu. Gdy mijałem PKS już wiedziałem - biegnę pod sam dom. Największą przeszkodę spotkałem w okolicach Odrzańskiej - schody. I to tak wielkie, że myślałem, że nigdy się nie skończą. Na szczęście udało się je pokonać i po paru minutach otwierałem już drzwi od klatki. Droga do domu zajęła mi niewiele ponad 66 minut, podczas których pokonałem 13,335km. Przez całą trasę powtarzałem sobie, że nie mam dzisiaj ochoty na rozciąganie i siłę, ale kiedy zdjąłem już buty było mi jakoś nieswojo tak skończyć trening. Czegoś brakowało... Czasami sam siebie za to nie znoszę - ostatecznie zrobiłem i stretching i brzuszki i pompki i wszystko inne co robię zawsze po treningu.
   Teraz siedząc w domu i pisząc tego posta mogę powiedzieć jedno - było warto. Energia wręcz roznosi. Radość niesamowita po solidnym bieganiu. Ale trzeba jednak uczciwie przyznać, że wychodząc rano z domu tak wesoło nie było :)

PS: Po takim bieganiu kopytka przygotowane przez Patrycji Babcię smakowały wyśmienicie - szczególnie, że serwowałem je z jajkami i ogórkami chilli :)

2 komentarze:

  1. Również biegałam dziś po puchatym śniegu, wiatr wiał w oczy, ale co tam, podobnie jak Ty uważam, że było warto - wspaniałe samopoczucie i radość ogromna, która nie znika przez cały dzień, a to bardzo przyjemnie uzależnia :-) Pozdrowienia z zaśnieżonego Leszna

    OdpowiedzUsuń
  2. bieganie po sniegu jest zaj...

    OdpowiedzUsuń