Na skróty

24 sierpnia 2014

Ostatnia wycieczka po Dolnej Saksonii

   Przed tygodniem niespodziewanie dopadły mnie problemy żołądkowe, które całkowicie wyłączyły mnie z biegania w niedziele, a i w tygodniu ciągle jeszcze męczyły mnie bóle brzucha. Z tego powodu z lekkim niepokojem czekałem na zbliżający się weekend. A jest to bardzo wyjątkowy weekend - ostatni na obczyźnie! Za tydzień sobotę i niedzielę zamierzam spędzić z żoną w stolicy - NASZEJ stolicy :) Ale to dopiero za 7 dni.
   Na tą ostatnią sobotę zaplanowałem sobie trening w Niemczech - bez wybiegania poza granicę kraju. Mało tego - nie chciałem wybiegać nawet za granicę kraju związkowego w jakim się znajduję - Dolnej Saksonii. 

   W związku z tym, że sobota była dniem wolnym, na trening wyruszyłem dopiero około 7. Już miałem wychodzić z domu, kiedy pomyślałem że może uda mi się namówić Małą, aby pobiegła/pojechała ze mną. W związku z jej startem niedzielnym i chęcią sprawdzenia się - wybrała rower.
   Razem ruszyliśmy na zaplanowaną przeze mnie wcześniej trasę. Ścieżki, które wybrałem nie były mi obce. W znacznej większości już po nich biegałem, ale raczej nie w tej kombinacji.
   Najpierw odbiliśmy na północ - w stronę autostrady. Płasko, prosto, przez las. Innymi słowy nuda. Ale i nie spodziewałem się, że będzie jakoś mocno interesująco. Biodro od początku dawało się we znaki, ale za to po stronie pleców było w miarę ok. Dramat z Oldenzaal nie powrócił. Wolno to wolno, ale mogłem biec!
   Po około 3,5 km odbiliśmy w stronę Schuttorfu. Zmienił się nieco krajobraz. Lecieliśmy pośród pól uprawnych. O ile zboże na większości pól jest już dawno skoszone, o tyle kukurydza twardo stoi.
   Na ten bieg przygotowałem też legendarną już karteczkę z wytycznymi. Pierwsza informacja brzmiała "8,90 km lewo, rondo"). I udało mi się trafić niemal idealnie. Jedną z niewielu nowości był dzisiaj bieg wzdłuż rzeki Vechte. Fajnie było wskoczyć na ubity gruntowe dróżki po uklepywaniu asfaltu. Górki, doliny, drewniane mosty - ekstra się po tym biega, szczególnie rano kiedy na trawie rosa, a wokół mgła.
   Kolejną miejscowością jaką odwiedziliśmy był Suddendorf. Trzeba przyznać, że pięknie (przynajmniej tutaj) Niemcy mieszkają. Te ich domki, trawniki, rośliny - wszystko to robi niesamowite wrażenie. Jedyne czego nieco brakuje to... ludzie. Niezależnie czy w sobotę czy w niedzielę - zawsze kiedy biegam to chodniki są puste. Może tam naprawdę nikt nie rusza się nigdzie bez samochodu...
   Z Suddendorfu udaliśmy się prosto do Bad Bentheim. Fantastyczna była droga wzdłuż, której biegliśmy. Co kilka metrów rosły drzewa z jabłkami, śliwkami i gruszkami - nic tyko się objadać :)
   W samym Bentheim musieliśmy zmierzyć się jeszcze ze sporym, jak na okolicę, podbiegiem i później już prosto do domu. W sumie wyszło dzisiaj ponad 20 kilometrów szurania. Cieszę się przede wszystkim z tego, że skończyłem bo dobiegłem do domu, a nie dlatego, że nie byłem w stanie dalej biec! Mały, bo mały - ale to zawsze sukces :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz