No i pierwszy z dwóch wakacyjnych miesięcy już za nami. Pora więc, aby nieco przyjrzeć się temu co udało się do tej pory zrobić i na czym należy skupić się w kolejnych miesiącach.
Lipiec zaczął się w tym roku od mocnego uderzenia (a w zasadzie biegania), gdyż już w pierwszym tygodniu wystartowałem w zawodach. Był to oczywiście, odbywający się w Kretowinach, Bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie, gdzie do pokonania mieliśmy dystans 32 kilometrów. Sam bieg był dość wyczerpujący ze względu na panujące warunki (słońce prażyło niemiłosiernie), a i w tygodniu poprzedzającym start zrobiłem jeden mocniejszy oraz dwa lżejsze, ale dłuższe, treningi.
Obiegnięcie jeziora dało mi tak bardzo w kość, że w kolejnym tygodniu ani razu nie zdecydowałem się na wyjście na biegowe ścieżki. Zamiast tego katowałem orbitrek oraz wybrałem się na dłuższy trening na rowerze. Pierwszy raz w życiu udało mi się przejechać 70 kilometrów.
Kolejny tydzień to już wyjazd do Niemiec i całkowita reorganizacja. Po pierwsze zmiana godzin spania. Zacząłem wcześnie (18:30-20:00) kłaść się spać oraz wcześnie (3:30) wstawać. Ponadto poukładałem bardzo konkretnie swoje menu. Każdego dnia zjadam 6 posiłków o ściśle określonych porach - 3:45, 7:00, 10:00, 12:45, 15:00, 17:30. Same posiłki oczywiście dzień wcześniej przygotowuję z (niemal) aptekarską precyzją. Mam dokładnie wyliczonej wartości odżywcze, a żeby nie oszukiwać na ilości korzystam z wagi. Wróciłem również do biegania wcześnie rano - na treningi wychodzę o 5:00.
Pierwszy tydzień był naprawdę fatalny. Tygodniowa przerwa i te wszystkie zmiany - to był dla organizmu szok. Ale udało się przetrwać. Zrobiłem, zgodnie z planem, 5 treningów i w nagrodę kolejny tydzień był już o niebo przyjemniejszy. Nie tracąc czasu - dorzuciłem do planu treningowego przebieżki (10 x 115 metrów) po środowym, nieco krótszym (ok. 10 km) rozbieganiu.
W drugim tygodniu zapisałem się również na półmaraton, który tak naprawdę okazał się wycieczką biegową w gronie znajomych biegaczy. Bardzo fajna przygoda, ale z półmaratonem mająca niewiele wspólnego (nawet dystans był był o kilometr za krótki).
Trzy ostatnie treningi w lipcu to kopia tego co było 7 dni wcześniej. We wtorek spokojna 15-stka, dzień później dycha i przebieżki, a na koniec 14 kilometrów w tempie konwersacyjnym oraz 1 kilometr mocniejszy - "na sprawdzenie". Taki kilometrowy test wykonuję co czwartek od przyjazdu do Niemiec. Zacząłem od 4:09, by następnie uzyskać 3:46, a ostatnio 3:33. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że ciągle mnie coś boli. A w zasadzie nie coś - problem mam głównie z biodrami i okolicą lędźwiową kręgosłupa. Zauważyłem jednak kilka błędów w swojej postawie i wierzę, że jak je wyeliminuję to znikną moje problemy. Póki co - walczę. Rozciąganie, ćwiczenia siłowe, ćwiczenia na wałku - to wszystko stało się u mnie już chlebem powszednim. Na pewno mi nie zaszkodzi, a kto wie może nawet pomoże :)
W sumie w lipcu, podczas 17 dni treningowych, pokonałem dokładnie 284,515km w średnim tempie 5:18/km. Dużo? Raczej nie. Przed rokiem liczby te wyglądały następująco: 474,959 średnio po 4:34/km. Ale nie cyferki są najważniejsze. To co się dla mnie najbardziej liczy to to, że powoli (odpukać) zaczynam łapać systematyczność i powtarzalność. I to nie tylko w bieganiu, ale również w jedzeniu. Jeżeli chodzi o to drugie to planuję napisać osobnego posta, ale to już w nieco dalszej przyszłości. No i pod warunkiem, że nie zabraknie mi chęci i determinacji, bo każdy z nas ma swoje słabości, a jedną z moich na pewno jest pociąg do kiepskiego jedzenia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz