Przed rokiem, kiedy w Trójmieście biegowa brać mierzyła się z trasą Maratonu Solidarności, wspólnie z Pati pokonaliśmy swój prywatny maraton w ramach długiego wybiegania. Dzisiaj w Gdyni odbywa się Herbalife Triathlon i tak się jakoś złożyło, że i ja zmierzyłem się z trzema triathlonowymi dyscyplinami. Chociaż w zasadzie wcale tego nie planowałem. Zacznę jednak od początku.
Chciałem napisać, że wstałem jak zawsze o 3:30. Jednak dzisiaj zerwałem się jeszcze wcześniej. Szybciej niż zwykle położyłem się spać, co w połączeniu ze skomasowanym atakiem komarów sprawiło, że choćby nie wiem co to nie byłbym w stanie "dospać" do budzika.
Dalej działałem jak maszyna - toaleta -> owsianka -> kawa -> przegląd wiadomości. Jedyną zmianą była godzina treningu. O 5 na zewnątrz panowała ciemna noc, w dodatku lało. Postanowiłem przesunąć wyjście z domu o godzinę. Opłaciło się - 60 minut później było już widno. Mimo, że niebo zasnute było chmurami i wiało to deszcz już nie padał. Mało tego - w międzyczasie zadzwoniła moja żona życzyć mi udanego treningu.
Byłem gotowy. Punk 6:10 wcisnąłem START i w drogę. Rano nakreśliłem trasę o długości około 20 kilometrów. Biorąc pod uwagę, że to sobotni trening to dwie dyszki wydawały się w sam raz. Nie wiedziałem tylko na jakie tempo się zdecydować. Z jednej strony przed długim, wolnym, niedzielnym bieganiem trochę podkręcić tempo. Ale z drugiej jutro jest start na 10 kilometrów, po którym chcę jeszcze zrobić około 20 kilometrów z Oldenzaal do Bad Bentheim. Może więc warto by było oszczędzić siły, żeby spiąć się na tą dychę? Chociaż z drugiej strony, jak nie będę miał siły na żyłowanie to mogę potruchtać do Oldenzaal i takim samym spokojnym truchtem przelecieć jeszcze dyszkę na zawodach.
I co tutaj wybrać? Postanowiłem, że zdam się na swoje nogi i po pierwszym tysiączku zobaczymy jak będzie wyglądał trening.
Plany na niedzielę :) |
Zacząłem, i to zacząłem dość mocno (jak na pierwszy, rozgrzewkowy kilometr) od 5:15/km. Już wiedziałem, że z luźnego rozbiegania nici. O żadnym spinaniu się nie ma mowy, ale II zakres, czyli bieg w tzw "tempie zwięzło-konwersacyjnym", jak najbardziej wchodził w grę.
Wydaje mi się, że to właśnie był taki typowy, książkowy II zakres. Z jednej strony biegłem nieco szybciej niż podczas rozbiegań, miałem wyższe tętno i niespecjalną ochotę do rozmowy (rzucałem tylko krótkie "morgen" mijanym przechodniom). Z drugiej ciągle bieg był komfortowy - czułem, że w razie konieczności w każdej chwili mogę przyspieszyć, nie szukałem wzrokiem punktu do którego muszę spróbować dolecieć i nie odliczałem metrów do końca.
Byłem jak zaprogramowany - 15 kolejnych kilometrów (od 3.) pokonałem w przedziale czasu 5:00 - 4:51. Nawet podczas interwałów nie miałem takiej kontroli tempa. Przełomem okazał się dopiero 19. tysiączek, który zajął mi 5 minut i 21 sekund. Ale specjalnie mnie to nie zmartwiło, gdyż w całości prowadził mnie pod górę. A ja, jakby tego było mało, dałem na tym podbiegu szczególny pokaz przebłysku geniuszu jeżeli chodzi o nawigację. Zafundowałem sobie 3 wycieczki schodami chcąc uniknąć remontu drogi, który ostatecznie ominąłem przebiegając na drugą stronę... Mistrz!
Po tym wolniejszym tysiączku, w końcówce wykorzystałem profil trasy i nieco podkręciłem. Na pokonanie ostatnich 1500 metrów potrzebowałem 6 minut i 35 sekund.
W sumie cały trening zamknąłem z 20 kilometrami i 422 metrami pokonanymi w średnim tempie 4:57/km. Zmusiło to moje serducho do pracy ze średnią częstotliwością 155bpm. Cieszy też fakt, że najprawdopodobniej gdyby nie ta bardziej wymagająca końcówka Hrmax udałoby się zmieścić poniżej 170bpm, a tak jest 173. A niech mu będzie :)
Ale to nie był koniec - w końcu napisałem, że zaliczyłem 3 dyscypliny dzisiejszego poranka. I nie skłamałem. Otóż po bieganiu postanowiłem skorzystać z sauny. A że wejście do strefy saun można wykupić jedynie z wejściówką na basen... no cóż grzechem byłoby nie popływać. Niespecjalnie miałem ochotę na leżenie w wodzie, dlatego zrobiłem kilka długości i wyszedłem basenu. Byczenie się zaliczyłem w strefie saun :)
Aha - jeszcze rower. No więc, na oddalone o całe 1,5 kilometra termy niespecjalnie chciało mi się lecieć z buta. W końcu latanie miałem już odhaczone na dzisiaj. Wsiadłem więc na kozę i popedałowałem. Może i łącznie wyszło jedynie 3 kilometry, jednak jak to się mówi - w statystykach będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz