Na skróty

18 stycznia 2015

Tak to leciało! - relacja z City Trail Trójmiasto IV

   Długo zastanawiałem się jak mam potraktować ten bieg. Czy mam pobiec spokojnie, skoro obecnie ciągle jeszcze nie wróciłem na dobre do biegania? Z kontuzjami też definitywnie się jeszcze nie rozprawiłem. Może więc należałoby jedynie przetruchtać 5-kilometrową trasę City Trail? Tylko z drugiej strony, skoro wróciłem do treningów, skoro nie ma przeciwwskazań do biegania w ogóle, to dlaczego miałyby być takowe wobec szybkiego biegania? Czy to nie jest fantastyczny zbieg okoliczności, że wygrałem opłatę startową w tym cyklu, akurat teraz, kiedy przeniosłem się z treningami do lasu? Może te zawody to ma być właśnie sprawdzian tego jak mi idą treningi? Dystans jest akurat taki, żeby mnie nie zmasakrować. Żaden uraz nie powinien się pogłębić. 


   A kiedy Patrycja powiedziała, że wybiera się do Gdyni ze mną, byłem już pewien - dam z siebie tyle ile tylko obecnie mogę. Przez jakiś czas rozważałem jeszcze wycieczkę biegową na zawody i spokojną piątkę, byle tylko nabić kilometraż. Ale nie - mocna piątka da mi więcej korzyści. Postanowione!
   Rano umówiliśmy się, że na bieg pojedziemy z Zibim i jego synem. Jako, że Gwidon startował w biegach młodzieżowych zameldowaliśmy się w Gdyni jeszcze przed 9:30. 

   Miał to być pierwszy bieg na tej trasie. W domu sprawdziłem jej profil i wydał mi się nieco mniej wymagający niż ten w Gdańsku. Utwierdził mnie w tym również Zibi, który biegał tu już w listopadzie.
   W biurze zawodów były prawie same dzieciaki, więc odbiór numerów do biegu głównego zajął nam chwilę. W związku z tym, że mieliśmy jeszcze ponad godzinę czasu do startu, zdecydowaliśmy obejrzeć rywalizację dzieci. 
   To co zobaczyłem, to co usłyszałem - naprawdę nie wierzyłem! Dzieci startują w 5 kategoriach - do 5, do 7, do 10, do 13 i do 16 lat. Zawsze wydawało mi się, że ma to być dla nich zabawa, że nie chodzi o rywalizację, ale o dobrą zabawę. Zachowanie wielu rodziców zburzyło mój światopogląd. To wyglądało jak wyścig niewolników. Jeszcze jakoś mogę zrozumieć okrzyki "No dawaj, no!" "No szybciej, szybciej". Ale jak usłyszałem "No wyprzedź ją, to DZIEWCZYNA" to myślałem, że padnę. Jednak to też nie było to, co mną najbardziej wstrząsnęło. Tym był najpierw komentarz mamy, która na widok syna najpierw zaczęła się drzeć, że ma biec szybciej, a następnie widząc, że ten nie przyspiesza (na ostatniej prostej i pod górę to wcale nie jest takie proste proszę Pani :] ) rzuciła do kogoś z kim była - "Chyba mu zaraz zasadzę kopa na rozpęd". Następnie tato dziecka, które również nie chciało przyspieszyć skwitował to "Jemu to już nic się nie chce". Nawet nie wiem jak to skomentować. Mógłbym tutaj rzucić kilkoma brzydkimi wyrazami, bo jeszcze jak sobie to przypominam to mnie aż nosi, ale czy to coś zmieni? Chyba nie bardzo. Ponoć chcąc zmieniać świat należy zacząć od siebie, dlatego w tym miejscu chciałbym zadeklarować, że jak już doczekam się swojego potomka, w niczym nie będę "wspierał" go w takim sposób! Będę głośno krzyczał "BRAWO". A tego słowa akurat nie usłyszałem dzisiaj ani razu. Chcę wierzyć, że to dlatego, że stałem w złym miejscu...
   Dobra, ale wróćmy do biegu głównego. Punktualnie o 10:45 rozpoczęła się oficjalna rozgrzewka. Przyznam się, że zawsze podchodziłem do tego lekceważąco. Dzisiaj jednak postanowiłem wziąć w niej udział. Człowiek, który ją prowadził wiedział co robi - nie było sensu zgrywać wszechwiedzącego i planować swoją rozgrzewkę. Po co - tutaj miałem specjalistę.
   Punktualnie o 10:57 stanąłem na starcie. Zająłem miejsce w strefie "Powyżej 22 minut". Wzrokiem szukałem Zibiego, bo wiedziałem, że mniej więcej w podobnym czasie powinien zameldować się na mecie. Lewo, prawo - nie ma go. No cóż - lecę sam.
   W końcu, dokładnie o 11:00, ruszamy! Na początku gęsto jak cholera. Do tego zmrożone koleiny powodowały, że trzeba było naprawdę uważać, żeby nie nabawić się bolesnej kontuzji. Jednak trasa na tym fragmencie prowadziła lekko w dół. Na pierwszym kilometrze odnotowałem czas 3:55. Spodziewałem się, że to może być szybki tysiączek, ale poniżej 4 minut? Nigdy w życiu.
   Wiedziałem jednak, że tak słodko nie będzie cały czas. Po zbiegu miał nastąpić łagodny acz dłuuugi podbieg. I trwać miał aż do połowy 4. tysiączka. Przez chwilę miałem nadzieję, że może Wujek Google się pomylił. Nie pomylił. 
   Na drugim kilometrze udało się utrzymać jeszcze całkiem niezłe tempo 4:38/km. Później jednak zaczął się jeden z najtrudniejszych momentów biegu - cholerny podbieg. Ten dał mi już naprawdę mocno w kość. Tętno podskoczyło do 186bpm. Tempo spadło do 5:04/km. Miałem dość.
   Na szczęście na 4. odcinku profil stał się nieco bardziej przyjemny. Ponadto zobaczyłem Zibiego. To dało mi małego kopa. Pomyślałem, że jednak nie tylko mi ta trasa dała w kość. Zaryzykowałem, przyspieszyłem, wyprzedziłem Zibiego. Płuca miałem w przełyku, nogi z waty, ale było w porządku. Wujek Google mówił, że teraz już tylko z górki, tak to przynajmniej zanotowałem w głowie. Ależ byłem w błędzie! Podbieg w okolicy 4,5 km nie był stromy, ale myślałem, że wyzionę ducha. Byłem pewny, ze poranna owsianka powróci na powierzchnię - wraz ze wszystkimi wnętrznościami... Tętno jeszcze podskoczyło - 187bpm. To było coś okropnego. Zwolniłem, ale po chwili zobaczyłem już metę. Osiągnąłem ją po 22 minutach i 43 sekundach i stwierdziłem, że ten bieg to było właśnie to, czego potrzebowałem. 
   Na City Trail medali nie ma, ale ja swoją nagrodę w postaci buziaka od żony dostałem. Jestem zwycięzcą ;) Chwilę później oddaliśmy chipy i numery startowe, napiliśmy się ciepłej herbaty, zjedliśmy po rogalu i udaliśmy się w drogę powrotną. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Teraz trzy tygodnie trenowania i pod koniec lutego kolejny sprawdzian - tym razem w Gdańsku.


2 komentarze:

  1. niestety samo z punktu widzenia rodzica nieraz widziałam takie sceny. Rodzice przepychają dzieci na linii startu żeby były na przedzie, wciąż tylko słychać "masz być pierwszy " itp... gdzie tu radość i zabawa?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja od strony mety mam trochę inne wrażenia. Większość rodziców podchodzi do tego normalnie (przynajmniej we Wrocławiu) i po prostu kibicuje, podobne do opisywanego zachowanie widzę niestety u trenerów którzy pojawiają się z częścią starszych zawodników. Oczywiście zdarzają się rodzice z przerostem ambicji ale większość (tak mi się wydaje) przychodzi się z dzieciakami pobawić.

    OdpowiedzUsuń