Tak naprawdę nigdy nie byłem specjalny fanem dwóch kółek. Ok - od czasu do czasu traktowałem go jako alternatywny środek lokomocji. Kiedyś jeździłem nim na treningi piłki nożnej. Później zdarzało mi się dojeżdżać na wykłady na dwóch kółkach. Miałem też okres, na początku swojej przygody z bieganiem, że w dni wolne, aby nie siedzieć w domu, siadałem na rower i pedałowałem ile sił w nogach. Tyle tylko, że nie sprawiało mi to specjalnej frajdy. Robiłem to bardziej dla uspokojenia sumienia.
W tym roku coś się zmieniło. Co raz częściej zacząłem wskakiwać na rower "bez powodu". W zimie parokrotnie wybrałem się na treningi rowerowe z kolegami, triathlonistami. Było fajnie - góra, dół, ciągłe napieranie, kilka wywrotek, dużo śmiechu. Taka wycieczka biegowa - tylko, że na rowerze.
Jednak później na jakiś czas odstawiłem dwa kółka. I kto wie jakby się to potoczyło gdyby nie... problemy ze zdrowiem. Okazało się, że kiedy tylko wchodzę na wyższe obroty z treningiem biegowym powracają koszmary z końcówki ubiegłego roku. W ostatnim czasie zaliczyłem znowu kilka dni, kiedy miałem niemałe problemy z chodzenie, a co dopiero mówić z bieganiem. I wtedy okazało się, że o ile nie ma najmniejszej szansy abym pobiegał, o tyle mogę jak najbardziej pedałować!
Siadłem na rower raz, drugi, trzeci i się wciągnąłem! Pierwsza pięćdziesiątka, pierwsza setka - miałem taką samą frajdę jak po przebiegnięciu pierwszej dychy czy połówki! Oczywiście wciąż numerem jeden jest bieganie i nie zamierzam tego zmieniać. Jednak rower daje mi nowe możliwości. Teraz mając 3-4 godziny na trening nie muszę wybierać sobie 30-40 kilometrowej trasy. Teraz mogę spokojnie wybrać się dużo dalej. A takie poznawanie okolicy w połączeniu z ruchem na świeżym powietrzu najbardziej mi odpowiada. Kto wie - może przełoży się to także na wyniki biegowe :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz