Na skróty

11 czerwca 2013

Na początek mocny... koniec

Kto nie chciałby mieszkać
na ulicy WIECZORNYCH MGIEŁ :)
   Ostatni start tej wiosny zbliża się naprawdę wielkimi krokami. Za 4 dni o tej porze będę walczył na trasie w Szemudzie. I mam nadzieję, że będę już bliżej końca niż początku (jest godzina 11:26). Nie ukrywam, że chciałbym jakoś godnie zakończyć tę jakże owocną dla mnie wiosnę. Nie mówię o życiówce czy jakimś konkretnym czasie bądź miejscu. Chcę po prostu na mecie powiedzieć sobie szczerze, że dałem z siebie wszystko. Zostały mi trzy (a w zasadzie to już dwa) treningi i nie zamierzam ich zmarnować. Dzisiaj nadszedł czas na pierwszy z nich.
   Początek biegowego tygodnia, organizm już się nieco zregenerował po weekendzie, ale jeszcze nie jest gotowy do pracy na najwyższych obrotach. Jaki więc trening sobie zaserwować? Postanowiłem nie kombinować - 16 kilometrów spokojnego biegu na trasie Chełm - Jasień - Chełm powinno być ok.
   Wyruszyłem, tak jak mam to w zwyczaju, nieco przed 8 rano. Mógłbym ponarzekać i postękać, że pogoda nie bardzo, że gorąco, że słońce pali, że 20 stopni bez chmur i wiatru to jakiś koszmar. Tylko po co? W Szemudzie start zaplanowano na godzinę 11 i jak się nie zmieni pogoda to tam dopiero będzie skwar. W dodatku tam to nie będzie bieg spokojny w komfortowym tempie. Tam będzie walka! (już nie mogę się doczekać!!!).
A tu jeszcze zdjęcie z Jackiem z sobotniego biegu na Zaspie
   A dzisiaj zacząłem spokojnie od 4:56/km. Słoneczko świeciło, a ja cieszyłem się biegiem. Kolejne dwa tysiączki nieco szybsze, bo tempo wzrosło do 4:43/km. A już od 4. kilometra wskoczyłem w swoją strefę prędkości. 
   Muszę się przyznać, że odezwała się dzisiaj we mnie moja leniwa natura. I nie chodzi o to, że nie chciało mi się wyjść na trening albo o to, że chciałem odpuścić w trakcie. Co to to nie! Tak jakoś najzwyczajniej w świecie nie odczuwałem takiej czystej radości. Tego szczęścia jakie często mnie ogarnia podczas biegania.
   Niemniej humor miałem na tyle dobry, że postanowiłem, że na zakończenie zrobię sobie mocny akcent i ostatni kilometr pobiegnę zdecydowanie mocniej. Wpływ na taką decyzję mógł też mieć fakt, że latałem w swoich startowych "Pająkach" (zarówno NB jak i Adidasy zostały w Pępowie :( ) lub chęć jak najszybszego zakończenia treningu i ucałowanie czekającej w domu Pati. W każdym bądź razie jak zaplanowałem tak zrobiłem - ostatnie 1000 metrów zajęło mi 3 minuty i 28 sekund. 
   W sumie tydzień zacząłem od pokonania 16 kilometrów oraz 106 metrów. Zajęło mi to 1:11:50, a więc uzyskałem średnie tempo na poziomie 4:28/km. Niestety nie posiadam danych odnośnie tętna, gdyż... pasek HR również został w Pępowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz