Na skróty

2 czerwca 2013

Półmaratońskie podium w rocznicę - XXXIII Półmaraton Gochów

   Udało się! W ostatnim starcie na dystansie półmaratonu, w tej części sezonu, wybiegałem swój pierwszy pucharek. Jak to się mówi - do trzech razy sztuka. Podczas ostatnich dwóch startów brakowało naprawdę niewiele, a tym razem po prostu się udało! Cieszę się cholernie, że miało to miejsce dokładnie w tym miejscu i w tym dniu. Bowiem 1 czerwca to dzień, w którym zacząłem spotykać się z Patrycją. To już Nasz 5. wspólny Dzień Dziecka. Nie wiem jak ona ze mną wytrzymuje :) Ale wróćmy do dnia wczorajszego, bo był naprawdę pełen wrażeń.

   Nikogo chyba specjalnie nie zaskoczę jak napiszę, że wstałem o godzinie 5 rano, zaaplikowałem sobie owies i kawę. Dopiero koło 8 nastąpił odchył od normy, bo przecież była sobota, a ja, mając w perspektywie zawody, nie zamierzałem się wybierać na bieganie rano. No dobra, ale gnić w łóżku też nie zamierzałem.
   Aby tradycji stało się zadość - zrobiłem Pati kawę i... wsiadłem na rower :) Stwierdziłem, że trochę ruchu dobrze mi zrobi. A żeby połączyć przyjemne z pożytecznym, za cel obrałem piekarnię. Nie było sensu już o 10 wciągać bułki z dżemem, więc potrzebowałem jakiejś grahamki i kilka plastrów białej wędliny. Po drodze zahaczyłem jeszcze o kwiaciarnię. W ten wyjątkowy dzień chciałem, aby Pati również czuła się wyjątkowo.
   Drugie śniadanie pochłonąłem około 10, godzinę później dojechał Kamil i w samo południe zapakowaliśmy się do auta. Kierunek Bytów! Droga minęła niezwykle szybko i przyjemnie. W związku z tym, że to już drugi nasz półmaraton w tym mieście, nie szukaliśmy specjalnie parkingu - zostawiliśmy auto w tym samym miejscu co rok temu, a więc gdzieś pomiędzy startem, a metą.
   W związku z tym, że było dość wcześnie, przed odbiorem pakietów, udaliśmy się do centrum, aby coś zjeść. Na niecałe 3 godziny przed startem nie ma co kombinować z menu. Ja zdecydowałem się na bułkę, dżem i truskawki, Kamil na banany i truskawki, a Pati na... loda! I to jakiego! Mogliśmy tylko oblizywać usta. No ale nie było sensu ryzykować rewolucji na trasie z powodu byle zachcianki :)
   Chwilę po 14 byliśmy już w biurze zawodów. Na starcie miła informacja - sponsorem biegu była firma New Balance, która postanowiła nagrodzić biegaczy, którzy zajmą określone miejsca, plecakami oraz butami. Bardzo fajna inicjatywa.
   Sam odbiór pakietów przebiegał bardzo sprawnie. W tym roku wszystko, łącznie z koszulką, obierało się przed biegiem. A więc nie musiałem martwić się o rozmiar i ewentualną wymianę jak podczas poprzedniej edycji. A co do koszulki to bardzo mi się spodobało, że była żółta! Może nie jestem jakimś fanem specjalnie tego koloru, ale ile można mieć tych białych t-shirtów?
   Godzina do startu - pora się przebrać. Miałem ze sobą 2 zestawy ubrań - podwójne, treningowe spodenki i koszulkę z krótkim rękawem oraz komplet startowy z Krakowa. Całe szczęście, że w ostatniej chwili dorzuciłem do torby ten biało - zielony wyścigowy "ancug", bo pogoda naprawdę nie zachęcała do biegania i taki lżejszy strój był zdecydowanie lepszą opcją. Było parno, duszno i gorąco. Termometr na pobliskim sklepie wskazywał 23-24 stopnie Celsjusza!
   Krótka rozgrzewka, przywitanie się ze znajomymi (muszę dodać, że z biegu na bieg owych znajomych robi się coraz więcej), wzajemne życzenie sobie powodzenia i czas zająć miejsce na starcie. Ustawiłem się blisko przodu, bo na początku było dosyć ciasno, a nie chciałem tracić sił i nerwów na niepotrzebne przepychanki. Przecież to miał być wspaniały dzień od początku do końca.
   Ze względu na ślub w kościele zlokalizowanym przy samym starcie nieco opóźniło nam się rozpoczęcie biegu. Ostatecznie około 17:13 spiker zaczął odliczanie: 10...9...8...7...6...5...4...3...2...1... START.
   Ustawianie się w okolicach czołówki ma to do siebie, że ciężko jest nie dać się ponieść na pierwszych kilometrach. A jest to szczególnie bolesne w biegach, gdzie początek trasy jest trudny - wypisz wymaluj Bytów :) Rzecz jasna zacząłem za mocno jak na swoje możliwości i obecną formę - pierwszy kilometr poleciałem w 3:46. A prowadził niemalże bez przerwy pod górę! Kolejne 2 również mocno - 3:53, 3:49. W tym momencie już miałem dość tego biegu! Tętno dochodziło już do 179 uderzeń na minutę - byłem skonany. Wiedziałem, że albo zwolnię, złapię swoje tempo albo... padnę. 
   Kolejne tysiączki leciałem już nieco spokojniej, około 4:00/km. Nieco wolniejszy był 6. odcinek, ale to na nim właśnie zlokalizowany był jeden z najgorszych podbiegów. Tutaj zbawieniem okazali się stojący na szczycie kibice. Bo jakoś tak głupio było zwolnić, odpuścić, przejść do marszu. Skoro ludzie patrzą to jakoś tak nie wypada.
   Niemniej było naprawdę ciężko. Co prawda nie aż tak jak na tych pierwszych kilometrach, ale na samą myśl, że za chwilę będę musiał przebiec całą pętlę raz jeszcze, nogi robiły się jak z waty. Tak więc postanowiłem o tym nie myśleć. Skupiłem się na utrzymywaniu swojego tempa i leciałem przed siebie.
   W okolicach 10. kilometra miało miejsce dość nieprzyjemne zdarzenie. Udało mi się dogonić dwóch biegaczy znajdujących się przede mną, ale jednocześnie grupa kilku innych dogoniła mnie. I w pewnym momencie słyszę lecące w moim kierunku słowa: "I po co się tak wyrywałeś?". Odwracam głowę, a tam facet, którego pierwszy raz na oczy widzę. Zapytałem tylko czy jest jakieś zakaz wyrywania się? Na co on tylko odburknął: "Ha i teraz Cię dziadek wyprzedza". W domu sprawdziłem, że owym biegaczem był Pan Andrzej Stefański, dlatego w tym momencie chciałbym powiedzieć tylko: "Panie Dziadku Andrzeju serdecznie gratuluję Panu aktualnej formy i chylę czoła przed Pana wynikami. Niemniej wydaje mi się, że to jak zaczynam bieg, jakim biegnę tempem i jaką mam taktykę, to jest tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie mam trenera i odpowiadam sam przed sobą za osiągnięte wyniki. I chciałbym, żeby tak zostało. Życzę Panu powodzenia i wierzę, że jeszcze nie raz spotkamy się na biegowych szlakach. Pozdrawiam".
   A wracając do relacji, to wspomniana sytuacja podziałała trochę na mnie jak płachta na byka. Podniosło mi to trochę ciśnienie, odciągnęło myśli od zmęczenia. Udało mi się dogonić kolejne dwie osoby będące przede mną. Niemniej drugą pętlę biegłem już zdecydowanie wolniej. Wiedziałem, że jestem gdzieś w okolicach 10. miejsca, chciałem więc pilnować pozycji, a jak się uda, to jeszcze zaatakować. Do Bytowa nie przyjechałem po życiówkę. Cel jaki sobie założyłem, to wynik poniżej 1:25. Aczkolwiek biorąc pod uwagę profil trasy oraz pogodę -  każdy czas poniżej 90 minut wziąłbym w ciemno.
   Muszę szczerze powiedzieć, że drugie okrążenie było o wiele przyjemniejsze. Nie wiem czy to ten skok ciśnienia czy może spadek tempa tak na mnie podziałały, ale biegło mi się rewelacyjnie. Miałem tylko jedno zastrzeżenie. Na tym etapie biegu musieliśmy wyprzedzać już osoby maszerujące z kijkami. Oczywiście nie był to odcinek na asfalcie, ale w lesie, na brukowej kostce było to bardzo niebezpieczne. Tym bardziej, że uczestnicy zawodów Nordic Walking zajmowali często obie strony drogi gdzie można było biec po w miarę równym gruncie. Wiem, że oni też wolą poruszać się po równym, ale jak na chwilę taki zawodnik zszedłby na bruk i puścił osobę biegnącą (krzyczałem wcześniej, że biegnę i którą stroną) to chyba nic takiego by się nie stało. No ale to taka tylko drobnostka.
   Na 18 kilometrze zawróciliśmy w stronę miasta i w końcu przybliżaliśmy się do mety. Owy, 18. tysiączek zajął mi 4 minuty i 2 sekundy. Widziałem przed sobą zawodnika i wydawało mi się, że mogę z nim powalczyć. Jednak kiedy po 2 kolejnych odcinkach, pokonanych odpowiednio w: 3:54, 3:53 odległość między nami nie dość, że nie zmalała to jeszcze się zwiększyła, wiedziałem, że lepiej będzie jak się skupię na utrzymaniu pozycji. Za plecami ciągle słyszałem jakieś ruchy, nie wiedziałem czy to mijani zawodnicy z kijkami czy inni biegacze. Wolałem się nie odwracać, tym bardziej, że zaczęła mnie łapać... kolka!? To chyba ta zimna woda na punktach odżywczych tak podziałała. Ale przecież nie mogłem teraz odpuścić. Nie mogłem oddać pozycji. Wykrzesałem jeszcze resztki sił, podkręciłem tempo do 3:50. Za siebie spojrzałem tylko raz - chwilę po tym jak minąłem tabliczkę z napisem "21 km". I co ujrzałem? Pustą drogę. Wtedy już nieco się rozluźniłem, na metę wpadłem z uniesionymi rękoma. Czułem się zwycięzcą. Nie biegu, zwycięzcą walki z własnymi słabościami! Bo przecież umierałem już na samym początku tego biegu, a mimo to ukończyłem go! Dobiegłem, nie poddałem się. To był piękne! Czułem się szczęśliwy!
   Na mecie... tak tak... buziaki od Pati, gratulacje i kolejna sesja w FotoSzafie :) To już nasza druga pamiątkowa sesja :) Później posiłek regeneracyjny i pod prysznic. Idąc się wykąpać natknąłem się na organizatora wywieszającego listę z wynikami. Zająłem 10 miejsce w OPEN i jednocześnie 4. miejsce w kategorii. Organizator poinformował mnie jednak, że nagrody się nie dublują, a w związku z tym, że 2 zawodników z mojej kategorii wiekowej stanęło na podium... TAK! II miejsce w kategorii M-18! A więc zostaliśmy na dekoracji! A dekorowany byłem nie tylko ja. Okazało się, że z Bytowa wywieziemy więcej fantów - poza moim pucharem, Andrzej dostał plecak, a Kamil buty! Dekorację oglądaliśmy już z piwem w dłoni. Muszę przyznać, że piwo z pucharu to jest to! 
   A przed drogą powrotną zasłużone lody i drożdżówka! Gratuluję wszystkim, którzy wczoraj ukończyli półmaraton w Bytowie. Fajnie, że mieliśmy okazje razem pobiec. Dzięki temu z Bytowa wracam nie tylko z pucharem. Z Bytowa wracam przede wszystkim ze wspaniałymi wspomnieniami i grupą nowych znajomych!
   No i na koniec chciałbym podziękować swojej Ukochanej Pati! Dziękuję Ci Kochanie za kolejny cudowny, nie tylko dzień, ale cały rok, w końcu to nasza rocznica! Niech kolejny będzie jeszcze lepszy, a kolejne jeszcze lepsiejsze!

PS: No i zapomniałbym - uzyskałem czas 1:24:24, a więc moje średnie tempo wyniosło 4:00/km. Dla niektórych to szybko, dla innych wolno, a dla mnie? A dla mnie czas nie miał wczoraj większego znaczenia. A teraz kończę tego posta i lecę na trening :)





9 komentarzy:

  1. " A teraz kończę tego posta i lecę na trening :)
    " ekhm... że tak przypomnę o sobie ;( Ktoś tu pod wpływem emocji zapomniał, że na trening umówił się ze swoją NAJWSPANIALSZĄ, JEDYNĄ SIOSTRĄ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zapomniał, nie zapomniał, wypatrywałem Ci na fejsie na daremno, a nie chciałem Cię budzić. Tym bardziej, że ze względu na stan moich nóg musiałem niestety zmienić dystansowe plany na dzisiaj :(

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o miejsce na podium, to tylko do któregoś miejsca liczy się kolejność wbiegnięcia na metę, później klasyfikacja jest prowadzona według czasów netto.
      Ale jeśli chodzi o wynik samego biegu, to co nabiegałeś/rekord, to liczy się czas netto. Nie powiesz mi, że miejsce startu ma decydować o Twojej życiówce :)

      Usuń
  3. 1:24:26 - liczy się zawsze wynik końcowy a nie czas netto :) To pierwsza sprawa, a druga to poleciałeś nie po 4:00 tylko po 4:01 :p Gratuluję i pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie liczy się czas netto, czyli czas jaki zajęło mi pokonanie dystansu, a nie czas od momentu kiedy włączono zegar do momentu aż dobiegłem :) Oczywiście Ty możesz liczyć co chcesz :) Pełna dowolność :)
      Co biegacz to podejście. Nie jestem zawodowcem tylko biegaczem amatorem i ja patrzę na czas netto, podobnie jak wszyscy znani mi koledzy/koleżanki biegacze.
      A co do 4:00 czy 4:01 to no cóż nie liczyłem sam - podałem dane z dzienniczka treningowego na MMR. Jeżeli wg Ciebie przekłamuje wartości możesz w tej sprawie zawsze napisać do administratorów :) Aczkolwiek 4x21,1= 1:24:24, czyli dokładnie tyle ile miałem :) Czy się mylę? :P

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. Jak tak to ok, wybaczam! Pewnie byś mnie dzisiaj spowalniał, bo moc miałam w nogach ogromną i fajną traskę znalazłam, wymagającą, ale ładną :)

    A że jeszcze pozwolę sobie udzielić się w dyskusji na temat czasu netto i brutto. Przecież mi w Warszawie do czasu BIEGU doliczyliby jeszcze grubo ponad 10 minut, a przecież ja jeszcze nie rozpoczęłam wtedy zawodów, STAŁAM i czekałam, aż będę mogła przekroczyć linię startu :) Zawsze podaję wynik netto, bo to jest czas, jaki zajął mi na pokonanie trasy, w przeciwnym razie musiałabym jeszcze dystans zwiększyć, bo zanim dojdę to startu to już kilkanaście, czasami kilkadziesiąt, a w Warszawie KILKASET metrów więcej :D

    I jeszcze chciałam dodać, fajne koszulki,chłopaki! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. gratuluję wyniku! Wg mnie po to mamy te chipy na zawodach, żeby dokładnie zarejestrować moment przebiegnięcia przez linię startu. Gdyby brać pod uwagę tylko czasy brutto, szansę na życiówki miałoby pierwszych 20-30 osób a reszta traciłaby sekundy a niekiedy i minuty na staniu i czekaniu, tak jak pisała Monika.
    Michał będziesz na Półmaratonie na Wyspie Sobieszewskiej? Wczoraj się dowiedziałem dopiero o nim i tak się właśnie zastanawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Jeżeli będę w kraju to pewnie pojawię się na tej połówce, ale prawdę mówiąc po cichu liczę, że mnie nie będzie :) Niemniej - powodzenia jeżeli zdecydujesz się na start :)

      Usuń