Na skróty

24 czerwca 2013

Mocny początek przygotowań

fot. Piotr Pietrzak
   No i pierwszy z zaledwie piętnastu tygodni przygotowań do 40. Berlin Marathon już za mną. Pierwszy i od razu rekordowy. Przeglądając swój dzienniczek treningowy uświadomiłem sobie, że nigdy nie przebiegłem na przełomie tygodnia więcej niż 130 kilometrów. A wczoraj, około godziny 16, pokonując ostatni kilometr biegając wokół ronda pod Decathlonem owe 130 kilometrów przekroczyłem. Co prawda zaledwie o 508 metrów, ale jednak! Niemniej pozwólcie, że cofnę się do niedzielnego poranka.

   Na koniec tygodnia miałem zaplanowany udział w kolejnej edycji Biegowego GP Dzielnic Gdańska. Tym razem mieliśmy pokonać przysłowiową "piątkę" we Wrzeszczu Górnym, na Jaśkowej Dolinie. Jednak niedziela to także dzień długiego wybiegania, a 5 kilometrów jakoś specjalnie ogromnym dystansem się nie wydawało.
Do Gdańska...
   W związku z tym, że poważniejsze starty mam już za sobą, postanowiłem, że na bieg na Jaśkowej Dolinie potraktuje jedynie jako etap dłuższego treningu. I z takim właśnie planem, około 11:30, wybiegłem z Pępowa.
   Pierwsze kilometry były rewelacyjne. Teraz już wiem jak duży wpływ na trening ma pogoda. Otóż kiedy rozpoczynałem bieg niebo zasnute było chmurami, wiał lekki wiatr. Nawet pomimo tego, że słupek rtęci wskazywał ponad 20 stopni to biegło się dość komfortowo. Z czasem jednak pogoda zaczęła się zmieniać - chmury się rozproszyły, ukazało się słońce...
   To jak bardzo pogoda wpływa na biegacza niech świadczy zmiana jaka zaszła... w mojej głowie. Otóż zakładając buty biegowe w planach miałem dobiec na Jaśkową, polecieć piątkę i wrócić z siostrą tramwajem do domu. Podczas pierwszego kilometra pomyślałem, że w sumie to po co mam korzystać z komunikacji miejskiej skoro mogę pobiec na Chełm. Chwilę później uznałem, że zamiast na Chełm to podjadę autobusem do Banina i stamtąd pobiegnę do Pępowa. 
   Owy pomysł wydawał się świetny. Jednak również został przeze mnie porzucony. Skoro niedziela to dzień długiego wybiegania to może lepiej wrócić do Patrycji biegiem z samego Wrzeszcza. Dałoby to jakieś 40-45 kilometrów. Biegałem już tyle treningowo i miło wspominam te treningi.
... w Gdańsku...
   Jednak kiedy wyszło słońce wszystko się zmieniło. Od 5-6 kilometra walczyłem z sobą. Było ciężko, było źle. Nie miałem ani siły ani ochoty na kontynuowanie swojego biegu. Nie przebiegłem jeszcze 10 kilometrów, a chwilę wcześniej chciałem bieg ponad 40. HA, HA, HA, IDIOTA - tak sobie myślałem.
   Na 12. kilometrze byłem już naprawdę na granice podjęcia decyzji o przerwaniu dalszego biegu. Wtedy jednak spotkałem Pana podlewającego ogród, który był na tyle uprzejmy, że zgodził się na moją prośbę i zlał mnie zimną wodą. O tak! Tego mi było trzeba. Udało się dobiec do biura zawodów bez większych problemów. Jedyny minus był taki, że bieg w mokrych butach i (nie)biegowych skarpetach opłaciłem bolesnymi i krwawymi otarciami.
   Na miejscu szybko odebrałem numer, po chwili przyleciała Mała i razem około 13:45 ustawiliśmy się na starcie. Dzisiaj nie pchałem się do przodu. Ustawiłem się nieco z tyłu, na uboczu i kiedy usłyszałem komendę START spokojnie ruszyłem.
   Bieg był niezwykle fajny. Pierwszy raz w życiu miałem okazję polatać środkiem jednej z głównych ulic Gdańska. O ile zawsze piszę o tym, że nie lubię "piątek" to ta była naprawdę świetna. Bo nie chodziło tym razem o wynik, a o zabawę. Nie będę pisał, że się nie zmęczyłem, bo byłoby to kłamstwo. Nie mniej nie rywalizowałem, nie wypruwałem żył. Biegłem, machałem do ludzi, rozglądałem się. Było ekstra. Znacznie poprawiło się moja samopoczucie.
... z Gdańska
   No ale bieg się skończył. Co dalej - Chełm czy Pępowo? Wybór bardzo łatwy więc i podejmowanie decyzji nie zajęło mi specjalnie dużo czasu. Pytanie tylko jak miałbym się dostać do Pati. Dzielące mnie 18 kilometrów było zdecydowanie poza moim zasięgiem. To by było porywanie się z motyką na księżyc. Może więc autobus? A może lepiej poprosić Patrycję, żeby po mnie przyjechała? Wiem! Mała zadzwoni do Patrycji i powie jej, że wybiegłem w jej stronę i powie którędy dokładnie będę biegł, a moja Narzeczona zgarnie mnie po drodze. Aczkolwiek dodałem, że dalej niż do Auchan raczej nie dobiegnę. 
   Mała wykręciła więc numer, a ja razem z Piotrkiem, który towarzyszył mi przez część trasy, ruszyłem w kierunku Wiszących Ogrodów, do których doleciałem mając na Gremlinie 6,5 kilometra. Po drodze nigdzie nie spotkałem Pati, ale to i dobrze pomyślałem. Bo chcąc dobić do 130 kilometrów w tygodniu wydawało mi się, że muszę przebiec jeszcze nieco ponad kilometr. I tak oto kiedy kończyłem ostatni tego dnia tysiączek (śmiesznie musiało to wyglądać jak tak ganiałem wokół ronda :-)) nadjechała moja przyszła żona. I wtedy dopiero okazało się jakie to miałem szczęście. Otóż Pati zostawiła telefon na ładowarce i nie odebrała go kiedy Monika dzwoniła (a ja nie miałem telefonu przy sobie, więc o niczym nie wiedziałem). Mała jednak napisała smsa, którego Pati 20 minut później odczytała i szybko wskoczyła w samochód. A więc gdyby nie przypadek to mogłoby się okazać, że ten pierwszy tydzień byłby jeszcze bardziej bogaty w kilometry :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz