Ledwie wróciłem na Pomorze, a już pora ponownie się pakować. Dzisiaj zrobiłem ostatni trening w tej części Polski. Następne bieganie to sobotni rozruch w Pile, a następnie start w półmaratonie!
Wczoraj pisałem, że już odbyłem ostatni mocny trening. Na dzisiaj bowiem miałem zaplanowane jedynie lekkie rozbieganie i kilka przebieżek. No ale wiadomo jak to jest z planami, szczególnie u mnie - dość często ulegają zmianom. Nie inaczej było i tym razem.
To o czym muszę od razu wspomnieć, co miało niewątpliwie duży wpływ na to jak wyglądał mój trening, to fakt, że po treningu byłem umówiony na masaż w ramach regeneracji. Zasugerowano mi taki zabieg w komentarzu pod jednym z postów, sprawę przemyślałem i się zdecydowałem.
Już zaczyna mi brakować tych wspólnych, niedzielnych, europejskich podbojów |
A więc mają w perspektywie wspomaganie w procesie przywracania mięśni do pełnej sprawności zdecydowałem, że dzisiaj mogę polatać nieco inaczej niż założyłem. Nowy plan wyglądał następująco - 9-10 kilometrów spokojnego rozbiegania, a następnie 1-2 kilometry w tempie progowym. Z postanowieniem wykonania takiego treningu wyruszyłem chwilę po 8 spod domu.
Może i zacząłem dość spokojnie (4:33/km), jednak z każdym kolejnym krokiem nabierałem prędkości. Już na drugim kilometrze uzyskałem czas 4:14. I bynajmniej nie był to chwilowy zryw, bowiem kolejny tysiączek zajął mi zaledwie 2 sekundy więcej. Dopiero 4. odcinek pobiegłem w czasie dłuższym niż 260 sekund (4:22). Nie bez znaczenia jednak był tutaj profil terenu, o czym może świadczyć chociażby fakt, że już kilometr dalej znowu granica 240 sekund została złamana. Biegłem za szybko! Zdecydowanie zbyt forsownie. Bo co niby miał mi dać taki bieg na kilka dni przed startem. Jedyny efekt jaki mógł przynieść to zaburzenie regeneracji. A tego przecież nie chciałem!
Analizując w głowie trasę uświadomiłem sobie, że w Miszewie nastąpi ten moment kiedy będę mógł przyspieszyć i zacząć bieg w tempie progowym. Docelowo miało to być 3:45/km. Tak więc kiedy tylko Gremlin zasygnalizował mi początek 10. tysiączka... ruszyłem!
Jak się okazało kilometr dalej - dość mocno ruszyłem - 3:38. Trasa przyjemna, noga dobrze podawała więc leciałem. Może nie był to już bieg jakoś specjalnie komfortowy, podczas którego mógłbym prowadzić filozoficzne rozmowy. Jednak nie były to również te mordercze interwały jakie pokonywałem na stadionie.
Maraton coraz bliżej, a ja wciąż nie wiem jakie buty zabrać ze sobą do Berlina... |
Kolejny odcinek okazał się jeszcze nieznacznie szybszy. To właśnie w trakcie jego trwania wpadłem na pomysł, żeby dowieźć te tempo już do samego domu. Tak więc, kiedy Gremlin pokazał mi czas 3:36, nie zwolniłem - mało tego jak się okazało - po raz kolejny przyspieszyłem. Trzeci mocny tysiączek zajął mi bowiem 3 minuty i 32 sekundy. A no właśnie - kilometr, choć tak naprawdę do domu miałem znacznie bliżej. Jednak kiedy mijając go zobaczyłem na wyświetlaczu, że do pełnego odcinka brakuje zaledwie 450 metrów nie mogłem się oprzeć pokusie, aby nie polecieć kawałek dalej :)
Po bieganiu jeszcze chwila rozciągania, prysznic, śniadanie i... godzinny masaż! Naprawdę rewelacyjna sprawa. Teraz 48 godzin bez aktywności fizycznej (początkowo chciałem napisać "nicnierobienia", ale do zrobienia jest naprawdę dużo, w końcu nie samym sportem człowiek żyje). W sobotę planuję zrobić jedynie lekki rozruch w Pile no i w niedzielę dzień próby! Próby, bo do głównego startu wciąż ponad 3 tygodnie!
Przypominam również, że trwa głosowanie w konkursie Runner's World Polska - "Czytelnik na okładkę Runner's World" i serdecznie proszę o Wasze głosy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz