Kiedy wchodzę na oficjalną stronę maratonu w Berlinie i widzę, że do startu pozostało 0 (ZERO!!!) tygodni to nie ukrywam, że coraz bardziej się stresuję. A stresu mojego wcale nie zmniejsza fakt, że pojawiło się kilka mniejszych czy większych problemów.
Ból pośladka jest coraz mocniejszy, mam jednak wciąż nadzieję, że maści oraz domowe masaże autorstwa Mojej Narzeczonej przyniosą ulgę. Nie lepiej wygląda sytuacja z palcami u stopy. Tutaj jednak pozostało już jedynie modlenie się, aby jeszcze wytrzymały chociaż tydzień. A na domiar złego Gremlin zaczął odmawiać posłuszeństwa. Całkowicie padł głośnik i nie mam już co liczyć na jakiekolwiek sygnały dźwiękowe. W dodatku dzisiaj rano, podczas mierzenia tętna, moja 305'tka próbowała mnie przekonać, że... przebiegłem ponad 100 metrów!
Jednak jest coś co pozwala mi zachować pozytywne myślenie. Otóż powszechnie znane jest wszystkim powiedzenie "miłe złego początki". Tak więc skoro u mnie te początku wcale nie są miłe, to mogę chyba założyć, że później nie będzie źle. Przecież jest na tym świecie jakaś sprawiedliwość ;) Co ma być to będzie. Zamiast więc się użalać i lamentować nad czymś na co wpływu większego się nie ma, lepiej zająć się czymś na co ma się wpływ. Mówię oczywiście o formie biegowej i treningach.
Mój plan zakładał na dzisiaj 18-kilometrowy, bardzo spokojny bieg. Wstałem więc skoro świt, pochłonąłem porcję owsianki i mając jeszcze trochę czasu zabrałem się za relację z wczorajszego biegu. Planowo miałem wybiec około 8, jednak opisywanie dnia wczorajszego nieco się przeciągnęło i ostatecznie dopiero około 8:30 wcisnąłem przycisk START na swoim, sfatygowanym, Gremlinie.
Pierwsze kroki to była jakaś katorga. W ogóle nie przypominało to biegu! Prawą nogę dosłownie ciągnąłem za sobą. Wszystko przez ten ból w pośladku. Wiedziałem, że za chwilę, jak mięśnie się nieco rozgrzeją, sytuacja się poprawi. I faktycznie tak się stało. Początek jednak był kiepski.
Co do tempa biegu to planowo miałem lecieć około 5:00/km. Przy jednoczesnym założeniu, że lepiej będzie jeżeli pobiegnę za wolno niż za szybko. Tak więc niezbyt zmartwiły mnie pierwsze kilometry, na których odnotowałem czasy: 5:11, 5:06, 5:16.
Pierwszy raz zszedłem poniżej 5 minut dopiero na 4. tysiączku. Profil trasy sprzyjał jednak nieco szybszemu bieganiu. Było lekko z górki, równo - innymi słowy, delikatne przyspieszenie wcale nie oznaczało większego wysiłku.
Do 8. kilometra leciałem swoją standardową trasą przez Małkowo, Miszewo, Banino i Rębiechowo. W tej ostatniej miejscowości jednak, zamiast skręcić w stronę Pępowa, puściłem się dalej w kierunku Bysewa. Co ciekawe biegnąc dzisiaj wzdłuż lotniska nie musiałem zmagać się z wiatrem dmuchającym w twarz. To był chyba... mój pierwszy raz :)
Z Bysewa poleciałem do Czapli, a dalej przez Leźno do Pępowa. W końcówce zerwał się gwałtowny wiatr, a na około 3 kilometry przed końcem biegu zaczął padać deszcz. Jednak każdy, kto kiedykolwiek biegł (lub jechał, szedł czy leciał) w kierunku domu, wie że mając za sobą 90% trasy żadne przeciwności już mu niestraszne! W tym momencie myślami już jest się w ciepłym domu :)
Ostatecznie pokonałem 18 kilometrów oraz 523 metry w czasie 1:31:50 co przełożyło się na średnie tempo 4:57/km. Średnie tętno wyniosło 127 uderzenia na minutę, co biorąc pod uwagę wczorajszy "trening startowy" (lub jak ktoś woli "start treningowy") można uznać za dobry prognostyk w kontekście łapania świeżości.
Ostatni tydzień przed startem w Berlinie ja bym już nie biegał .
OdpowiedzUsuńProponuje odpuścić sobie chociażby ze względu na bule pleców i pośladka .
Pozdrawiam i trzymam kciuki .
No to ciekawostka!!! mi też w tym samym czasie padł głośnik w F305, ciekawe że na te kilka dni przed Berlinem;) Będę wysyłać do wymiany dopiero po powrocie.
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia w Berlinie:)