Na skróty

4 września 2013

Przedstartowe eksperymenty - tempo vs. tętno

Najpierw bieganie...
   Do startu w Pile zostało już zaledwie 4 dni. Uznałem, że to najlepsza chwila na zrobienie ostatniego, mocniejszego treningu. Niemniej nie zamierzałem się jakoś specjalnie skatować, dlatego tym razem zrezygnowałem ze standardowych interwałów. Po przejrzeniu kilku planów treningowych, zaczerpnięcia opinii innych biegaczy oraz rozmowie z trenerem prowadzącym zajęcia Biegam Bo Lubię w Krakowie - Krzysztofem Janikiem, zdecydowałem się interwały w tempie progowym.

   Szybko wyliczyłem sobie, że utrzymując tempo 3:45/km przez 5 kolejnych minut muszę przelecieć jakieś 1,33km. W swoim Gremlinie dokładnie ustawiłem cały trening i mogłem ruszać. Plan był prosty - 1 km spokojnego biegu, następnie 3 serie po 1,33 km w tempie progowym na przerwie 1-minutowej, dalej 5 km spokojnego biegu i kolejne 3 serie po 1,33 km w tempie progowym. To miał być solidny, mocny trening, aczkolwiek miałem po nim czuć, że stać mnie na więcej. No właśnie - miałem. A czy czułem?
... później rozciąganie!
   Pierwszy, rozgrzewkowy kilometr zaliczyłem w 4:37. Chyba podświadomie już przygotowywałem się na to co mnie czekało dalej. Pierwszy mocniejszy akcent poleciałem 4 minuty i 56 sekund. Czułem się naprawdę nieźle. Jednak utrzymywać takie tempo przez 1000 metrów to nie to samo co przez ponad 21 kilometrów. Krótka, 60-sekundowa przerwa i ruszamy z kolejnym interwałem. I tutaj po raz pierwszy spotkałem się z tym co charakteryzuje nasze polskie ścieżki biegowe - podbiegiem. I od razu dylemat - zwolnić nieco czy trzymać tempo i tym samym podkręcić intensywność? Wiadomo - lekki przerost ambicji dał o sobie znać - "no bo jak to zwolnić - skoro w planie widnieje jak wół - 3:45/km to tyle trzeba nalatać". No i się udało, w zasadzie nawet bez większych problemów pokonałem ten odcinek w 4:58. Niemniej serducho musiało nieco zwiększyć częstotliwość pracy.
   Kolejne 60 sekund przerwy i ostatni interwał w tym ciągu poleciałem, po w miarę płaskim terenie, w 4 minuty i 55 sekund. Następnie przeszedłem do biegu spokojnego. Leciałem sobie spokojnie ciesząc się każdą chwilą spędzoną na treningu aż do momentu kiedy zorientowałem się, w którym momencie będę musiał rozpocząć kolejny interwał. Z moim wyliczeń wynikało, że nastąpi to mniej więcej w połowie kilkusetmetrowego podbiegu przed Pępowem... Wiedziałem, że będzie ciężko i wiedziałem, że znowu będę chciał trzymać się założonego tempa. 
Po raz kolejny zamierzam
powierzyć swoje mięśnie
firmie Compressport!
   Trochę pomyliłem się ze swoimi obliczeniami - spokojny bieg skończyłem dokładnie na samym początku podbiegu. Powiem szczerze - wdrapywanie się na tą górę w tempie 3:45 miało tylko jeden plus - dość szybko udało mi się pokonać wzniesienie. Uzyskałem czas 5:11. Jednak kosztowało mnie to już naprawdę sporo sił. Może nie tak dużo jak stadionowe kilometrówki, ale zdecydowanie zbyt dużo jak na interwały progowe.
   Tym razem naprawdę doceniłem 60-sekundową przerwę. Nie tylko nogi i płuca potrzebowały chwili wytchnienia, również głowie było to potrzebne. Tak się bowiem złożyło, że mimo iż o wiele mniej stromo to jednak wciąż musiałem biec pod górę. Drugi interwał zajął mi 5 minut i 4 sekundy i dopiero po nawrocie mogłem bez większego wysiłku polecieć ostatni mocny akcent w 4:56.
   Na koniec małe zakupy w lokalnym sklepie, a następnie nieco ponad kilometr rozbiegania. W sumie wyszło trochę więcej niż 16 kilometrów, dzięki czemu po dwóch dniach mam pokonane 32 kilometry i 360 metrów. Dodam, że w analogicznym okresie tydzień temu mój kilometraż wynosił przeszło 44 kilometry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz