No i stało się - za mną już ostatni trening przed wyjazdem do Niemiec. No i właśnie nie wiem czy nie powinienem napisać takiego wstępu już wczoraj. Być może to dzisiejsze szuranie nie było mi już potrzebne. Szczególnie kiedy wczorajszy wieczór spędziłem w łóżku, walcząc z przeziębieniem i delikatnym bólem w stopie.
Mam jednak zboczenie na punkcie planów - skoro przewidziany na dzisiaj był trening, to choćby nie wiem co, należało go zrealizować (w tym momencie mam przed oczami graffiti, które znajduje się na gdańskim Chełmie - "nałóg to nałóg - hehe"). Tak więc wciągnąłem na tyłek leginsy, na górę koszulkę termiczną i bluzę, do tego czapka i rękawiczki, i ruszyłem po raz kolejny na podbój biegowych ścieżek. Żeby jeszcze bardziej się zabezpieczyć wciągnąłem dodatkowo na twarz i szyję komin. Prawdę mówiąc nie lubię go zakładać nawet przy wyjątkowo dużych mrozach, jednak dzisiaj chciałem mieć świadomość, że zrobiłem co w mojej mocy, żeby mój stan się nie pogorszył.
Kraków zdobyliśmy, od jutra będziemy zdobywać Berlin! |
Sam trening bez żadnych fajerwerków - plan przewidywał spokojne 12 kilometrów więc zlokalizowałem satelity, wcisnąłem start i w ogóle nie spoglądając na Gremlina pokonałem swoją trasę. W domu okazało się, że uzyskałem średnie tempo 4:59/km na dystansie 11 kilometrów oraz 327 metrów.
Chwila rozciągania, kąpiel, II śniadanie i... z powrotem do łóżka. Jeżeli chodzi o przeziębienie to raczej (odpukać) nie jest gorzej niż wczoraj. Za to stopa... Na razie ciężko się nawet chodzi. Normalnie zrobiłbym okład z lodu, ale to chyba kiepski pomysł w sytuacji kiedy łapie mnie przeziębienie.
No ale co tam - co ma być to będzie. Pati na antybiotykach, ja na czosnku, imbirze i cytrynie. Trzeba się pakować i jutro skoro świt wsiadać do samochodu. BERLINIE NADCHODZIMY!... i niezależnie od wszystkiego będziemy się dobrze bawić - od piątku do niedzieli! Bo bieganie to nie tylko tempa, tętna i pogoń za kolejnymi życiówkami, a zawody to nie tylko czas spędzony na trasie - to o wiele więcej. Zgodzicie się? :)
Panie Michale,
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki!
Pamiętaj Michał, spokojnie, delikatnie, bez ciśnienia. Maraton to 42km i jak pierwszą godzinę pobiegniesz za mocno, potem zamiast z górki, będzie pod górkę. Ostatnie akcenty pobiegłeś elegancko - spokojnie i to zaprocentowało.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!!!
No Michał, kibicuję Ci już od dłuższego czasu, od momentu gdy sam też zacząłem biegać i natknąłem się na Twój blog. Wygląda mi to na jeden z ważniejszych startów, więc życzę Ci meeega dużo szczęścia, bo czytam i wiem że przygotowany jesteś solidnie. Wiadomo, nic na siłę, ale łatwo się mówi kiedy oczekuje się plonów wielotygodniowej pracy :) Będę za Ciebie trzymał kciuki!
OdpowiedzUsuń