Wczoraj pisałem o bieganiu w deszczu, w pochmurne dni. Zapowiadałem rychłe nadejście jesieni. Tymczasem dzisiaj mamy totalny odwrót! Pisząc tego posta mam przed sobą, za oknem, czyste niebo a na nim jedynie gorące (choć już nie wakacyjnie) słońce.
Wyobraźcie sobie, że wychodzicie na trening. Jest rano, na trawie wciąż jeszcze widać rosę. Żadnego wiatru, żadnej chmury, czyste niebo i temperatura lekko powyżej 10 stopni Celsjusza. Czujecie to? No więc tak wyglądał mój dzisiejszy poranek w Pępowie.
Miałem dzisiaj zrobić trening specjalistyczny, jednak... przełożyłem go na jutro. Uznałem, że nie ma sensu robienie czegoś na siłę. Może nie mogłem narzekać na brak mocy, ale chęć spokojnego biegu była tak wielka, że nie mogłem się oprzeć. Postanowiłem nawet zmienić sobie trasę.
Tym razem Pępowo opuściłem od południowo - wschodniej strony. Spokojnym tempem, około 5 minut na kilometr, leciałem w stronę Leźna, gdzie odbiłem w prawo i pobiegłem do Lnisk. Trasa Leźno - Lniska to raczej spokojna, mało uczęszczana droga. Jednak bieg nią to była prawdziwa cisza przed burzą. W Lniskach bowiem wbiegłem na krajową siódemkę. Chodnik? Hehe - nie u nas. Owszem trafiają się od czasu do czasu fragmenty chodników, ale wciąż ich brakuje. Niemniej jedno przyznać muszę - sytuacja zmienia się na lepsze z każdym kolejnym, nawet nie rokiem, a miesiącem. Coraz częściej zaczynają się pojawiać kolejne drogi dla pieszych oraz rowerów. A to cieszy. Nie można wiecznie tylko narzekać :)
Jednak wracając do dzisiejszego treningu - chodnika na mojej drodze nie uświadczyłem. Aczkolwiek szerokie, równe pobocze, które miałem do dyspozycji, było chyba nawet lepszym podłożem do biegania. Trochę bieg utrudniały wbijające się w stopy kamienie. Jednak nie ma co narzekać - było naprawdę fajnie.
Decydując się na bieg tą trasą wiedziałem, że czeka mnie nieco "wspinaczki". Otóż różnica między najniższym a najwyższym punktem wynosiła blisko 90 metrów. Zapewne dla wielu biegaczy to nic specjalnego. Jednak ze mnie raczej jest słaby "góral" i rzadko zdarza mi się biegać po takich wzniesieniach. Zdaję sobie jednak sprawę, że każdy taki podbieg to wzmocnienie biegowej siły. Tak więc zamiast się załamywać cieszyłem się, że będę mógł zmusić swoje serducho do nieco intensywniejszej pracy.
Co ciekawe trasa była na tyle ciekawa, że w momencie jak zacząłem podbiegać na 5-6 kilometrze, to skończyłem dopiero 5 kilometrów dalej :) Później miałem jeszcze nieco ponad tysiączek na złapanie oddechu i wbiegając do Pępowa zakończyłem trening pod pierwszym napotkanym sklepem.
Machnąłem dokładnie 13 kilometrów i... 13 metrów w czasie 1 godziny 4 minut i 18 sekund. Średnie tempo 4:56/km może niespecjalnie powala jeżeli ktoś przeglądał mój dzienniczek. Jednak biorąc pod uwagę owe tempo oraz profil trasy, kiedy spojrzę na średnie tętno 124 bpm, mogę być naprawdę zadowolony.
Na zakończenie treningu postanowiłem zrobić jeszcze kilka przebieżek na trasie sklep - dom. Miały to być setki, a ich ilość miała być zależna od długości trasy, jednak nie mniejsza niż 5 powtórzeń. Ostatecznie wyszło 6 takich rytmów. Kurczę jak fajnie było poczuć nieco większą prędkość, mocniej popracować rękami, wyżej unieść kolana. Niby nic wielkiego, a po każdej kolejnej serii cieszyłem się jak małe dziecko :)
Korzystając z ładnej pogody postanowiłem, że porozciągam się przed domem. I kiedy tak robiłem kolejną serię skłonów, otworzyły się drzwi i wybiegła z nich Pati, która rzuciła mi się zdenerwowana na szyję. Okazał się, że kilka kilometrów od domu był śmiertelny wypadek z udziałem pieszego, a że ja nie biorę ze sobą telefonu na trening Moja Narzeczona nie miała nawet jak sprawdzić czy wszystko ze mną ok. Tym bardziej, że nie widziała o której dokładnie wychodzę i o której planuję wrócić. Może to co napiszę jest niezbyt w porządku wobec Niej, ale... miło jest tak latając samemu mieć świadomość, że gdzieś tam jest ktoś kto się o mnie martwi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz