Powywracane samochody, zamknięte autostrady, nieustannie kursujące radiowozy - opis Apokalipsy? Nie, nie - po prostu zima zawitała również do Niemiec. Jeszcze w sobotę pogoda była raczej jesienna. Tymczasem niedzielny poranek przywitał mnie... śniegiem. Jednak pomyślałem, że to będzie miłe urozmaicenie mojego długiego wybiegania.
Założyłem buty i około 8 rano, kiedy zaczynało świtać, wyruszyłem z domu. Temperatura nie była bardzo niska. Termometr pokazywał zaledwie -1,7 °C. Ale właśnie to chyba było najgorsze, gdyż padał deszcz. A w zasadzie to nie wiem, czy tak do końca mogę nazwać deszczem to, co leciało z nieba, gdyż co chwilę zmieniało stan skupienia. Raz płynęła po mnie woda, a raz odbijały się kryształki lodu.
Póki na chodnikach i ścieżkach rowerowych leżał jeszcze śnieg, mogłem spokojnie się nimi poruszać. Z czasem jednak okazało się to zupełnie niemożliwe. Wyzwaniem było już samo ustanie w miejscu. Wskoczyłem więc na pas zieleni pomiędzy jezdnią a chodnikiem. Był dość grząski, bo temperatura była zbyt wysoka, żeby zmrozić ziemię. Zalegało na nim też nieco śniegu. Ale przynajmniej dało się biec, a to było najważniejsze.
Na 4. kilometrze przelatywałem nad autostradą. Niebieskie koguty, wywrócony samochód - nie tylko mnie zaskoczyła pogoda. Na pierwszy rzut oka jezdnia wydawała się czarna i mokra. Jednak o tym, że to tylko pozory, przekonałem się kiedy przebiegałem na drugą stronę ulicy. W zasadzie to PRZECHODZIŁEM, a i to z największym trudem!
Na 15. kilometrze ujrzałem kolejny wywrócony samochód i ludzi wzywających pomoc przez telefon. Kierowcy poruszali się drogami na światłach awaryjnych i w takim tempie, że spokojnie mógłbym się z nimi ścigać. Czego oczywiście nie robiłem :) Założyłem sobie, że największym sukcesem będzie ukończenie tego biegu.
Kiedy na 24. kilometrze znowu przecinałem autostradę - ponownie ujrzałem błyskające koguty policyjne. Jednak tym razem stróże prawa czuwali, aby po pierwsze - znajdujący się na autostradzie opuścili ją oraz po drugie - aby nikt już na nią nie wjechał.
Ja tymczasem cieszyłem się, że w razie tzw. szklanki na chodniku, mogę sobie zbiec na trawę i spokojnie lecieć przed siebie. Chociaż wraz z upływem czasu rosła temperatura i tym samym znikał lód. W końcówce nawet troszeczkę przyspieszyłem. Naprawdę biegło mi się przyjemnie. Nawet pomimo faktu, że trening zajął mi blisko 3 godziny, a do domu wróciłem z zamarzniętą kurtką i rękawiczkami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz