To miała być wyjątkowa niedziela. Pierwsze w tym roku długie wybieganie w Niemczech. Już od kilku dni nie mogłem się go doczekać. Jeżeli chodzi o trasę to nie planowałem nic specjalnego. Dlaczego? Otóż założyłem sobie dystans około 30 kilometrów. Przez pierwsze 15 miałem pobiegać z tatem. Zaś drugą piętnastkę planowałem pokonać z Mańkiem. Moje plany zostały jednak szybko zweryfikowane. W niedzielny poranek nikt specjalnie do biegania się nie palił. Nie chciałem też nikogo budzić. W końcu po 6 dniach pracy, każdy miał prawo trochę odpocząć.
Sam wciągnąłem biegowy strój, przygotowałem sobie prowiant na drogę, zasznurowałem buty i ruszyłem. Skoro biegłem sam nie musiałem robić 2 tras po 15 kilometrów. Mogłem pobiec dalej. I zamierzałem skorzystać z tej możliwości! Obrałem kierunek. Kierunek - Holandia. I ruszyłem!
Pierwsze 7 kilometrów to jak zawsze, najnudniejsza część trasy. Nie ma co się dziwić - pokonuję ją 6 razy w tygodniu. Mógłbym napisać, że znam już każdą dziurę na trasie. Mógłbym... gdyby jakakolwiek dziura była. A że nie ma...
Tempo nie miało dzisiaj najmniejszego znaczenia. Od początku taki był plan. W wakacje dostałem nauczkę! Od tamtej pory wolę człapać na co dzień oraz w czasie wycieczek biegowych, a przyspieszać jedynie podczas akcentów. Szybkie treningi specjalistyczne i powolne rozbiegania - tak zamierzam trenować tej zimy.
Do samej granicy niemiecko - holenderskiej leciałem dobrze znaną mi drogą z sobotnich biegów do pracy. Jednak przed wyjściem z domu przejrzałem mapę i okazało się, że zaraz za granicą mogę nieco urozmaicić sobie trasę. A skoro biegłem w dzień, pierwszy raz od czasu kiedy tu przyjechałem (nie licząc zawodów), mogłem sobie pozwolić na bieganie przez nieznane.
Ależ to była świetna decyzja! Wąskie, aczkolwiek asfaltowe i równe ścieżki pomiędzy polami, łąkami, stawami. Coś pięknego. Tym bardziej, że pogoda zachęcała do biegu. Zero opadów, przebijające się zza chmur słońce i temperatura w granicach kilku stopni powyżej zera. Czego chcieć więcej? Szczególnie teraz - w zimie.
Na 16. kilometrze wróciłem na dobrze znaną mi trasę Bad Bentheim - Oldenzaal. W drodze powrotnej już nie zamierzałem kombinować. Jednak do tej pory biegałem ową drogą głównie w drugą stronę. Tymczasem teraz, lecąc w przeciwnym kierunku, zwróciłem uwagę na rzeczy, których do tej pory nie dostrzegłem. O czym mówię? A chociażby o... palmach! Dopiero w niedzielę zauważyłem, że na parkingu salonu samochodowego, który tyle razy mijałem, jest kilka sporych palm! A więc sprawdzając informacje z Polski, naczytałem się o bieganiu po lodzie, w mrozie, przy padającym śniegu. Tymczasem sam latam pod palmami :)
Reszta drogi minęła mi już bez większych niespodzianek. Miałem jednak mały kryzys. Ostatnie 10 kilometrów leciałem pod wiatr i głównie pod górę. Około 22. kilometra zaczynałem mieć wszystkiego dosyć. Po prostu mi się nie chciało. Nie miałem siły, ochoty, motywacji. Mimo wszystko stawiałem kolejne kroki. Walka z samym sobą trwała przez około 3-4 kilometry. Później jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko wróciło do normy. Od tego momentu biegło się znowu ekstra!
W sumie, zgodnie z założeniem, pokonałem 30 kilometrów. Zdałem sobie sprawę, że już od dawna nie przebiegłem jednorazowo takiego dystansu. Owszem latałem 35 tysiączków podczas biegów na ParkRun Gdynia. Jednak taki trening składał się z trzech biegów - 15 + 5 + 15. Teraz zaś był to bieg ciągły. No prawie ciągły - toaleta i fotodokumentacja zmusiły mnie parokrotnie do przerwania aktywności :)
Cześć Michał! Przy jakiej temperaturze odpuszczasz bieganie? Mam na myśli ile na minusie musi być :) U mnie jest -10 i już pobolewają mnie kolana...
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc to ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż jeszcze nie zdarzyła się taka sytuacja, abym odpuścił trening z powodu niskich temperatur. Najniższa przy jakiej biegałem to coś około -20 stopni. Fakt faktem lekko nie było. Stopy odmarzały, na rzęsach szron, poliki przemarznięte, na nosie sople. Ale trening zaliczony. Co do kolan to i ja mam z nimi od czasu do czasu problemy. Czasami zakładałem sobie na nie dodatkowe opaski w chłodne dni. A jak nie miałem opasek to zdarzyło mi się nawet wciągnąć... nakolanniki siatkarskie. Może wyglądałem śmiesznie, ale kolana tak mi nie wymarzły :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Miło się Ciebie czyta Kolego. Gratuluję życiówek ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://rafibiega.blogspot.com Osobiście zaczynam dopiero przygodę z pisaniem.
Ciekawa trasa :) Niestety z Poznania do granicy kawałek, międzynarodowego wybiegania nie zrobię, pozostaje pozazdrościć :]
OdpowiedzUsuń