Po takim początku jednego mogłem być pewien - to będzie dobry weekend! Tak jak wspominałem w poprzednim poście, zainteresowanie sobotnim biegiem z Niemiec do Holandii wstępnie wyraził zarówno tato jak i Maniek. Szykowała się więc prawdziwa biegowa wycieczka! W piątek wieczorem ustaliliśmy, że wystartujemy o 6 rano i rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Chyba położyłem się trochę za wcześnie, gdyż w sobotę poderwałem się już chwilę przed 3. Mógłbym jeszcze przez blisko godzinę pospać. Nawet próbowałem - jednak bezskutecznie. Wyskoczyłem więc spod kołdry na poranną toaletę, a następnie poleciałem do kuchni po owsiankę i kawę. À propos kawy. Nie wiem czy wspominałem, ale ostatnio zacząłem przyrządzać ten napój w zupełnie inny sposób. Otóż do tej pory piłem kawę rozpuszczalną. Od Bożego Narodzenia stałem się jednak szczęśliwym posiadaczem kawiarki, w której przygotowuję napój z kawy mielonej (ponoć najlepiej smakuje jak samemu zmielimy ziarna - aczkolwiek nie dorobiłem się jeszcze młynka). Jeżeli ktoś lubi kawę, a nie próbował przyrządzać jej jeszcze w kawiarce - naprawdę polecam.
Wróćmy jednak do treningu. Kilka minut przed 6 Gremlin lokalizował już satelity. Przed dom wyszedł tato. Brakowało tylko Mańka. W końcu jednak dołączył i on - rzecz jasna spóźniony. Ruszyliśmy około 6:10 i po 50 metrach... zawróciliśmy. Okazało się, że temperatura około 0 stopni nie sprzyja bieganiu na krótki rękaw i Maniek musiał wciągnąć na siebie jeszcze bluzę.
Ostatecznie jednak wyruszyliśmy! Zaczęliśmy bardzo spokojnie. Mieliśmy naprawdę dużo czasu. Ponadto zarówno jeden jak i drugi mój towarzysz nie pokonywali od dawna takiego dystansu. A przecież trzeba było zachować jeszcze siły na cały dzień pracy. Podczas tego biegu zamierzałem się cieszyć przede wszystkim towarzystwem, możliwością rozmowy. Tempo biegu nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
![]() |
Trochę niewyraźnie wyglądałem - - ale jak można wyglądać o 6 rano :) |
Pierwsze kilometry lecieliśmy w tempie nieco wolniejszym niż 6 minut na kilometr. Później jednak nieco przyspieszyliśmy. Do granicy mieliśmy głównie z górki, więc było sporo gadania, opowiadania - ogólnie atmosfera była bardzo towarzyska.
Po wbiegnięciu do Holandii musiałem zrobić przymusowy pit stop, a następnie gonić swoich współtowarzyszy. To były pierwsze i jedyne, jak się później okazało, kilometry na których moje tętno osiągnęło wartość powyżej 140bpm.
Trasa przez Holandię była o wiele bardziej wymagająca. Jeżeli trafiała się jakaś górka to raczej musieliśmy się na nią wspinać niż z niej zbiegać. Ucichły również rozmowy. Nikt jakoś specjalnie nie wykazywał chęci na dyskusje.
Ostatecznie jednak, po 1 godzinie 55 minutach i 52 sekundach, znaleźliśmy się na miejscu! Pokonaliśmy wspólnie 20 kilometrów. A w nagrodę udaliśmy się na śniadanie do C1000. Woda, soki, owoce, nabiał, pieczywo - każdy znalazł coś dla siebie. Było ekstra! Mam nadzieję, że to była pierwsza, ale nie ostatnia, tego typu wycieczka biegowa. A Wam zdarza się biegać ze swoimi rodzicami lub dziećmi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz