U mnie ciemno, ale ciepło... |
Kolejny raz udało mi się przetrwać pierwszą, treningową część tygodnia. A co dostaje za to w nagrodę? No jak to co - weekend pełen kilometrów!
Tym razem jednak nie było mi dane polatać międzynarodową trasą. W tą sobotę biegałem jedynie po niemieckich chodnikach. Aczkolwiek było niemniej przyjemnie.
Otóż bieg sobotni w moim wypadku charakteryzuje się tym, że jest nieco dłuższy niż standardowe piętnastki, które latam w tygodniu. Biegając do Holandii pokonywałem 20 kilometrów i mniej więcej tyle zamierzałem pokonać tym razem. Potrzebowałem zatem trasy nieco krótszej niż półmaraton. Hmmm.... Eureka! W wakacje dwudziestka to był mój podstawowy dystans tutaj. Pora więc przetrzeć szlaki i ponownie polecieć ścieżkami, które tak "katowałem" kilka miesięcy temu.
... tymczasem w Pępowie... |
Pierwsza siedem kilometrów raczej nie należały do specjalnie ciekawych. W końcu pokonuję je każdego dnia (oczywiście nie licząc poniedziałków). Później jednak wbiegłem na tereny, których dawno nie widziały moje oczy. Fajnie było ponownie tu pobiegać. Jedynym problemem były ciemności. Niewiele widziałem, chociaż dzięki księżycowi raczej nie wisiało nade mną ryzyko upadku. Nie jestem specjalnie bojaźliwy, niemniej bieganie w szczerym polu lub po lesie, z dala od zabudowań, w ciemną noc jakoś niespecjalnie mi odpowiada. Mimochodem podskakuje i tempo i tętno.
Po około 5 kilometrach wróciłem ponownie na swoją codzienną trasę i już bez większych kombinacji wróciłem nią prosto do domu. W końcówce zdecydowałem się jeszcze na krótki przyspieszenie. Poleciałem 220 metrów w tempie 2:55/km. Dla mnie to było zabójcze tempo. Tymczasem Wilson Kipsang potrafił utrzymać je na dystansie 42 kilometrów i 195 metrów - SZALONY! Ale co tam - on już wiele ze swojej życiówki nie urwie. Ja mam szansę! Dlatego kończę posta i zbieram się na trening! Dzisiaj niedziela, a więc czas na dłuższe wybieganie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz