Na skróty

24 stycznia 2015

Mocny, sobotni akcent na Kaszubach

   Po raz kolejny sobotni poranek przywitał mnie poza Gdańskiem. Tak jak przed tygodniem obudziłem się w Pępowie i to właśnie w tych okolicach zamierzałem zrealizować trening. Siedem dni temu biegałem na trasie Pępowo - Małkowo - Żukowo - Glincz - Przyjaźń - Lniska - Leźno - Pępowo. Po leśnych, ciężkich i dość wolnych kilometrach tutaj miałem okazję nieco przyspieszyć. Przy okazji delikatnie zwiększając ilość kilometrów. W związku z tym, że w poprzednią sobotę trening mi się podobał postanowiłem go powtórzyć. 

   Już od 2-3 dni miałem ochotę nieco podkręcić tempo. Kiedy miałbym to zrobić jak nie teraz - na stosunkowo mało wymagającej trasie. Wyszedłem z zamiarem pokonania 20 kilometrów w okolicach 5:00/km. Choć czułem, że pierwszy kilometr był jeszcze nieco spokojny - nie zawracałem sobie tym głowy. Przecież miałem ich przed sobą jeszcze 19, a mięśnie potrzebowały czasu, aby wejść na obroty. 
   Na drugim kilometrze musiałem poradzić sobie z kilkoma podbiegami. Jednak problemem nie był sam profil tasy, a fakt, że w tym momencie biegłem po bocznej drodze gruntowej, pokrytej sporą ilością lodu. Na nogach miałem zaś Energy Boosty, które nie są butami na tego typu nawierzchnię. A już na pewnie te moje, których bieżnik, po blisko 2 tysiącach kilometrów jest w, dość powiedzieć, kiepskim stanie. 
   Od 3. tysiączka biegłem już szerokim i dość twardym poboczem drogi krajowej numer 20. Do Żukowa miałem trochę z góry, trochę pod górę. Jednak wszystkie te zniesienia to nic w porównaniu z tymi jakie na co dzień mam w lesie. 
   Od momentu przekroczenia granic Żukowa trasa była naprawdę przyjemna. Nie wiedziałem w jakim biegnę tempie - założyłem sobie, że nie będę patrzył na zegarek, a biegł tak jak czuję - ale czułem, że jest całkiem niezłe. Pomyślałem, że fajnie by było utrzymać je na 10 kilometrach. Niemniej czułem, że to będzie raczej niemożliwe. Miałem podwyższone tętno, mimo zbiegania, a trasa od 6. tysiączka prowadziła głównie w górę. 
   Zaczynając podbieg stwierdziłem, że każdy kolejny metr będzie dobrym wynikiem. Dam radę pokonać w tym tempie jakim biegnę 6,5 kilometra? Super, będę zadowolony. Wytrzymam 7 kilometrów? Rewelacja. Do myśli o tym, aby pokonać pełną dychę wróciłem dopiero po 8 odcinkach. Pomyślałem sobie, że choćbym miał teraz strasznie zwolnić to dam z siebie ile mogę aby zaliczyć pełne 10 kilometrów biegu w tzw. III zakresie.
   Myśl, że od powrotu do strefy komfortu dzielą mnie jedynie 2 kilometry, sprawiła że biegło mi się o wiele przyjemniej niż jeszcze przed chwilą. Nie wiem czy dałbym radę wyjść z domu i zrobić trening jaki zrobiłem - od początku zdając sobie sprawę na co się piszę, ale się udało. Okłamywałem od początku sam siebie i wyszło mi to na dobre. Kiedy w końcu zatrzymałem stoper chciałem w końcu zobaczyć jak wyglądał ten bieg w liczbach.
   Ale mi się gęba ucieszyła jak spojrzałem na Gremlina. Okazało się, że w ciągu 45 minut pokonałem 10 kilometrów... i 30 metrów. A więc obliczając dokładny wynik - pokonałem 10 kilometrów w 44:59,XX :) :) :) Jak widać organizm potrafi być jeszcze bardziej precyzyjny niż elektronika :)
   No dobra, ale miałem w nogach mocne 10 kilometrów, w żyłach buzujące endorfiny, w przełyku płuca, a do domu jeszcze szmat drogi. Stałem gdzieś na polnej drodze między Glinczem, a Przyjaźnią. Czekało mnie jeszcze około 10-kilometrowe schłodzenie :)
   Teraz kiedy już wszystko co najcięższe miałem za sobą - to była czysta frajda. Mogłem zwolnić i wcale nie musiałem się tym przejmować. Naprawdę biegło się bardzo fajnie. Dopiero opuszczając strefę komfortu i następnie do niej wracając doceniamy ją. Nawet podbiegi nie stanowiły żadnego problemu. Systematycznie przesuwałem się do przodu, a im bliżej domu tym szybciej się przemieszczałem.
   Ostatecznie pokonałem dzisiaj mocnych 10 kilometrów, a na dokładkę dorzuciłem jeszcze dystans o 0,5 tysiączka krótszy. Co mogę powiedzieć o tym treningu? Tego mi było trzeba! Po wszystkim wskoczyłem jeszcze do wanny wypełnionej lodowatą wodą i jestem już gotowy na kolejne wyzwania. Choć, aby nie przesadzić wstrzymam się chyba do wtorku :)

1 komentarz: