Niedziela to dla większości ludzi najbardziej leniwy dzień w przeciągu całego tygodnia. Po 6 wyczerpujących dniach można w końcu odpocząć, nie trzeba zrywać się skoro świt, można się wyspać i nadrobić zaległości telewizyjne. Można, jeśli oczywiście nie jest się biegaczem. Bo w przeciwnym wypadku niedziela kojarzy się bardziej z dłuuugim treningiem. Dla mnie jest to dzień, który nie może być kompletny bez wycieczki biegowej. Nie inaczej było i dzisiaj.
Tym razem, w przeciwieństwie do większości wybiegań, Pępowo było miejscem mojego startu, a nie mety. Siedem dni temu miałem nieco krótsze bieganie, dlatego na dzisiaj zaplanowałem minimum 31 kilometrów. Aby uniknąć konieczności podróży komunikacją miejską postanowiłem, że trening muszę zakończyć na Chełmie. Zaplanowanie trasy nie było wcale takie łatwe, bowiem standardowy szlak, jakim biegam do Pati, ma długość zaledwie 20 kilometrów. Musiałem więc kombinować. Z Pępowa pobiegłem do Banina, a dalej do Rębiechowa. Ten odcinek znałem bardzo dobrze. Biegło mi się lekko i przyjemnie. Utrzymywałem tempo około 4:50/km. W Rębiechowie odbiłem, za radą Patrycji rodziców, w kierunku Barniewic i dalej na gdańską Osowę. Wrażenia? Ekstra. Zero samochodów i czarny asfalt. Droga praktycznie cały czas płaska i przyjemna. Dalej zamierzałem zbiec ulicą Spacerową w kierunku Oliwy. Jedyne nad czym się zastanawiałem to to czy wzdłuż ulicy Spacerowej jest chodnik dla pieszych. Teraz już wiem... nie ma. Ruch nie był jednak dużo i spokojnie zbiegłem sobie lewą stroną jezdni, aż do Oliwy. W okolicy ogrodu zoologicznego zmuszony byłem zrobić krótki postój. Bliskość dzikich zwierząt spowodowała, że i we mnie obudziły się naturalne, pierwotne odruchy (tudzież potrzeby ;-) ) i zmusiły mnie do poszukania ustronnego miejsca :). Ciale utrzymywałem dość żwawe tempo. Jednak nie było to takie trudne, bowiem trasa prowadziła lekko w dół. Będąc w Oliwie zdałem sobie sprawę, że może zabraknąć mi kilometrów dlatego zamiast skręcić w kierunku Gdańska Głównego, odbiłem w lewo - w stronę Sopotu. Dobiegłem do AWFiS i tam zawróciłem. W tym momencie miałem do pokonania trasę, którą biegałem już kilka razy po zajęciach w ramach Biegam Bo Lubię. Biegłem więc spokojnie przed siebie ciesząc się każdym pokonywanym kilometrem. Spodziewałem się, że teraz tempo mi zdecydowanie spadnie. Jednak nic z tych rzeczy. Dopiero na 32. kilometrze odnotowałem 5:10/km, ale podbieg na Pohulance jest po prostu zabójczy - blisko 400 metrów niemalże pionowo pod górę. Nim się jednak obejrzałem, byłem już na górze. Zachowałem też na tyle sił, żeby na kolejnym kilometrze odnotować czas 4:28.
Ostatecznie pokonałem 33 kilometry i 539 metrów w czasie 2 godzin 36 minut i 11 sekund. Nieźle, jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, że 2 tygodnie temu pokonanie trasy dłuższej o 2 kilometry zajęło mi 44 minuty więcej. Aczkolwiek wtedy była to zupełnie inna trasa. Ponadto nie czas jest najważniejszy, na podkręcanie tempa przyjdzie pora wiosną. Mam jednak sporo nauki w związku z egzaminami dlatego fakt, że udało mi się szybciej niż przypuszczałem skończyć trening jest mi niezwykle na rękę :) Miłej niedzieli życzę wszystkim!
PS: Przypominam również o głosowanie, w miarę możliwości, na mojego bloga w konkursie "Blog Roku 2012" -> BLOG ROKU 2012 - Biegacz z Północy:)
brawo
OdpowiedzUsuńpisz prosze pod koniec miesiaca ile km wybiegales
OdpowiedzUsuńNie daj sie nakręcać , biegaj aby lepiej żyć , nie żyj dla samego biegania . Dla mnie jesteś już wielki .
OdpowiedzUsuń