|
Welkom in Nederland |
No i kolejny sobotni trening za mną. W związku z tym, że przeważnie po wolnym piątku staram się przebiec nieco więcej kilometrów niż standardowe 15, zdecydowałem się, że dzisiaj wybiorę się biegiem do pracy. Powodów, które skłoniły mnie do tego było co najmniej kilka. Przede wszystkim odległość między Bad Bentheim i Oldenzaal to dokładnie 20 kilometrów. Ponadto po całym tygodniu kręcenia się bez celu po mieście miałem ochotę "pohasać" gdzieś dalej. W dodatku decydując się na takie rozwiązanie nie musiałem tracić pół godziny w samochodzie :) Kusząca też była perspektywa przekroczenia granicy w biegowych butach. Nawet pomimo faktu, że robiłem to już 4. raz.
|
Viva Carnival |
W Oldenzaal musiałem być przed około 8:30, tak żeby móc jeszcze zalecieć do sklepu po coś na śniadanie. Tak więc punktualnie o... 6:33 wyruszyłem z domu uzbrojony w telefon, portfel, łyżeczkę (śniadanie bez dobrego jogurtu to nie śniadanie :-)) oraz latarkę. Jak się później okazało, tej ostatniej w ogóle nie potrzebowałem. Tak jak mam to ostatnio w zwyczaju, za przeproszeniem, olałem tempo biegu. Nie wygrałem jeszcze walki z kolanem, a więc nie zamierzałem go dodatkowo obciążać. Pierwsze kilometry pokonywałem w tempie około 5:10/km. Biegło się lekko i przyjemnie. O dziwo staw skokowy nie specjalnie dawał się we znaki. Nie chciałbym zapeszać, ale tak dobrze jeszcze od czasu wyjazdu nie było. Żołądek też już chyba przywykł do nowego menu. Cieszyła mnie również duża liczba przydrożnych latarni, gdyż jakoś niespecjalnie cieszyła mnie perspektywa biegu z latarką w ręku (niestety zawsze znajdę do kupienia coś bardziej przydatnego niż czołówka). Praktycznie do granicy miałem drogę bardziej lub mniej oświetloną.
|
Kanapka Biegacza |
Granicę minąłem po okołu 10 kilometrach biegu, a więc praktycznie w połowie. I tutaj ciekawostka, bo przez całe Niemcy trasa była płaska. Dopiero w Holandii zaczęły się wzniesienia, chociaż i te, jak można się domyśleć, nie powalały rozmiarami :) W Oldenzaal zameldowałem się po nieco ponad 1,5-godzinnym biegu. Przed sobą miałem jeszcze około 2 kilometry, które dzieliły mnie od C1000, gdzie zamierzałem 'uzupełnić paliwo". Przez samo miasto biegło się rewelacyjnie. No ale jakby mogło być inaczej skoro cała miejscowość żyje karnawałem. Te przystrojone domy wyglądały super! (Jutro wybieramy się na paradę więc zapewne na blogu pojawi się więcej zdjęć:-)) Trening zakończyłem, tak jak zaplanowałem, śniadaniem w C1000. Wybór nie był trudny - kiedy przechodziłem koło działu z pieczywem, pani tam pracująca, właśnie wyjęła z pieca, ciepłe, ciemne bułki z ziarnami :) Do tego dokupiłem jeszcze 100 gram szynki z kurczaka, jabłko i serek homogenizowany. Jako, że nigdy nie ukrywałem, że jestem fanem liczenia kalorii, miałem drobny problem z uzyskaniem wagi mojej buły. I tu z pomocą przyszła mi... waga do owoców. Wynik? 128gram! A więc blisko 350 kalorii, ale było warto :) Ponadto w nogach miałem 19 kilometrów i 971 metrów, których to pokonanie zajęło mi 1:41:48. Po czymś takim nawet tak wielka buła jest do przyjęcia :)
|
Dzisiejsza para - ta główna dopiero jutro :) |
I wanted to start making some money off of my blog, how would I go about doing so?
OdpowiedzUsuńWhat about google adsense or other programs like it?.
Feel free to surf to my website http://www.irtcalendar.com/
Here is my blog :: Paxil Birth Defect