Na skróty

22 lutego 2013

Wszędzie dobrze, ale przy Niej najlepiej


Zima wróciła...
   W końcu się wyspałem. Kurczę jak rewelacyjnie się wstaje o godzinie 7 rano. Wiem, że dla niektórych to wciąż środek nocy, ale na pewno nie dla mnie. Jeszcze kilka dni temu wstawałem przecież o 3:30, a o 7 byłem już po treningu. Ale to już za mną. Pora wrócić do normalności.
   To czego nie mogło zabraknąć po przebudzeniu to oczywiście miska owsianki i wielka filiżanka kawy. Zaczynać dzień bez tego zestawu to tak jakby w ogóle go nie zaczynać. A więc po przyrządzeniu takiego energetycznego śniadania zapakowałem się ponownie do łóżka i konsumując nadrabiałem zaległości na forum bieganie.pl. Trzy dni nieobecności spowodowały, że miałem mnóstwo czytania, a ograniczyłem się jedynie do tych tematów, w których się wcześniej wypowiadałem. Poza forum nadrobiłem też zaległości na blogu i w zasadzie, około 8:45, byłem już gotów na piątkowy trening. Tak wiem - piątek to dzień wolny, ale nie tym razem. Po wczorajszym wyjeździe do Warszawy dzisiaj musiałem wyjść pobiegać. Nie było innej opcji! 
... a jeszcze kilka dni temu mieliśmy piękną wiosnę
   Pytanie tylko ile przebiec kilometrów i na jaką trasę się zdecydować. W związku z tym, że koniec zimy trzeba jeszcze odłożyć w czasie oraz faktem, że moje kolano i stopa wciąż dochodzą do siebie, postanowiłem nie kombinować z mocnymi treningami i dzisiaj znowu zaliczyć przynajmniej 15 kilometrów w I zakresie. A więc dystans jest teraz tylko trasa. Na bieganie po Chełmie nie miałem ochoty, bo wiem jak wyglądają chodniki w tej części miasta po intensywnych opadach śniegu. A więc może bieg do Auchan? Tak to jest to tylko, że skoro już będę przy Auchan to po co mam się wracać do domu skoro stamtąd będę miał tyle samo kilometrów z powrotem na Chełm co do Patrycji. A przecież nie widzieliśmy się cały czwartek. A więc wszystko jasne - dystans: 20 kilometrów, rodzaj treningu: I zakres, trasa: Chełm - Pępowo.
   Wyruszyłem około godziny 9. Po ostatnich problemach ze stopą zdecydowałem się, że zamiast "Duchów" wciągną na nogi, nieco już zmęczone, eNBeki (jak się później okazało, był to strzał w dziesiątkę - nie czułem nawet najmniejszego dyskomfortu!). Pierwszy kilometr poleciałem w 5 minut i 29 sekund. Wolno, nawet bardzo wolno, ale zima wróciła wraz ze wszystkimi swoimi urokami. Pod butami nie brakowało ani lodu, ani śniegu. Dobrze, że chociaż temperatura nie ścinała z nóg (-2°C). Na kolejnym kilometrze udało mi się nieco przyspieszyć - 5:03. A odcinek później zszedłem nawet do 5:01. I jak się okazało był to najszybszy dzisiaj "tysiączek". Ani razu nie udało mi się złamać granicy 5 minut. Biegłem spokojnym tempem i starałem się przede wszystkim nie nabawić się kolejnej kontuzji. Bieganie po śniegu niewątpliwie wzmacnia ciało i umysł, jest też jednak kontuzjogenne. Na takiej, lodowo-śnieżnej, nawierzchni nie trudno zaliczyć skręcenie stawu, bądź bolesny upadek. A więc nie starając się podkręcać na siłę tempa biegłem dalej przed siebie. W okolicach Karczemek postanowiłem pobiec inaczej niż biegałem do tej pory. Efekt? Ślepa uliczka i nawrotka :) Ale co z tego, miałem od rana dobry humor. Ponadto biegłem do Ukochanej. Tak więc zamiast się denerwować, że musiałem zawracać, cieszyłem się, że będę mógł dopisać kilkaset metrów więcej do swojego dzienniczka treningowego. Dalsza część trasy obyła się bez żadnych przygód. Jedynie na ostatnich dwóch kilometrach dał o sobie znać żołądek. Jednak nie była to dla mnie żadna przykra niespodzianka. Męczył mnie on już od wczoraj (być może wciąż pokutuję po swoim ostatnim "wyskoku") i w zasadzie jedyne co mnie zaskoczyło to to, że przez tak długi okres było wszystko ok.
   U Patrycji zameldowałem się po godzinie 49 minutach i 18 sekundach i po raz kolejny udało mi się wywołać uśmiech na jej twarzy. A więc było warto przebiec te 20 kilometrów i 777 metrów. Ponadto II śniadanie w jej towarzystwie smakuje o niebo lepiej.
   W ostatnim czasie tak dużo się wydarzyło, a ja miałem tak mało czasu na pisanie, że nie wspomniałem o swoim najnowszym nabytku, który to przeszedł dzisiaj swój "chrzest bojowy". Otóż po tym jak kupiłem opaski na uda i się nimi nie rozczarowałem, postanowiłem poszerzyć swój "rynsztunek biegowy" o kolejny produkt firmy Compressport. Tym razem zaopatrzyłem się w opaski na łydki z serii R2, a więc Race & Recovery. Pierwszy raz miałem je dzisiaj na nogach i muszę przyznać, że nie zawiodłem się. Co prawda, tak jak w przypadku opasek na uda, raczej nie spodziewam się poprawy osiągów dzięki tym, co by nie mówić, gadżetom. Aczkolwiek po treningu w tak trudnych warunkach nie czuję najmniejszego bólu łydek. Ale czy opaski naprawdę działają czy to tylko moja głowa tego nie wiem. W każdym bądź razie kolejny gadżet to kolejny motywator do treningów :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz