Na skróty

15 lutego 2013

Walentynkowe bieganie

Już po zakupach :)
   Tym razem czwartek nie był zwykłym czwartkiem. W końcu 14. lutego to święto zakochanych. Moda na Walentynki przyszła do nas z zachodu i nie widzę nic złego w uleganiu "magii Walentynek". Bo co może być złego w tym, że mamy jeszcze jedną okazję do okazywania swoich uczuć. No ale to blog biegowy, dlatego już wracam do mojego biegania. Walentynki walentynkami, ale czwartek to dzień spokojnego biegu. Co do dystansu to standardowo zdecydowałem się na 15 kilometrów. 
   Z samego rana obudziłem Moją Pati, aby ją wyściskać i obdarować jakimś drobiazgiem, a następnie wyruszyłem na trening. Ale nie sam! Moja siostra postanowiła, że pobiegnie ze mną. Już na samym początku ustaliliśmy, że pod koniec biegu zalecimy do piekarni i kupimy coś pysznego dla wszystkich domowników. Zaczęliśmy spokojnie - 5:15/km. Następne kilometry pokonywaliśmy kolejno w 5:14, 5:12. I wtedy, na 4. odcinku, Mała przegrała walkę z żołądkiem i uznała, że musi "na chwilę przerwać trening". Ponadto nie czuła się najlepiej i stwierdziła, żebym dalej biegł sam. No nic, miało być wspólne 15 kilometrów, a skończyło się (jak mi się wtedy wydawało) na trzech.
Trening skoro... świt? :)
   Dalej biegnąc już samotnie uznałem, że mogę nieco podkręcić tempo. W końcu każda sekunda urwana na treningu pozwalała mi spędzić więcej czasu z Pati :) Kilometry 4. przebiegłem jeszcze w 5:02. Ale już na następnym zszedłem do 4:47, a dalej było jeszcze szybciej - 4:41, 4:34. Kiedy na 8. tysiączku zobaczyłem zbliżającą się w moim kierunku jaskrawopomarańczową kurtkę w pierwszej chwili nie uwierzyłem. Mała - reaktywacja. Moja siostra po wyeliminowaniu problemów żołądkowych postanowiła kontynuować trening. Mało tego, była w tak dobrym nastroju, że śpiewała sobie po drodze :) 
   Tak więc dalej znowu lecieliśmy razem. A ja, żeby to "uczcić" zarządziłem drobną zmianę trasy. Zamiast biec wzdłuż głównej ulicy odbiliśmy w  osiedla domków jednorodzinnych i skierowaliśmy się w stronę szpitala w Bad Bentheim, który sąsiaduje z piekarnią. Co ważne, z piekarnią, gdzie pani ekspedientka komunikuj się w języku angielskim, gdyż nie będę ukrywał, że 5 lat mojej nauki niemieckiego na niewiele się zdało. Drogę "zum Bäckerei" pokonywaliśmy w tempie od 5:01 do 5:08/km. Tam zrobiliśmy takie zakupy, że na dalszą trasę, a zostały jeszcze 2 kilometry, zostaliśmy zaopatrzeni w... skrzyneczkę. Spodziewałem się, że mocno nas to spowolni. Jednak zadziałała chyba "magia Walentynek" bo 14. kilometr zajął nam 4 minuty i 50 sekund. Dokładnie tyle samo co ostatni odcinek!
   Łącznie wyszło 15 kilometrów i 88 metrów. Zajęło nam to 1 godzinę 14 minut i 48 sekund. Uzyskaliśmy średnie tempo 4:57/km. A po biegu zebraliśmy wszystkich domowników i wręczyliśmy im zakupione w piekarni smakołyki :)
Jest uśmiech, a więc było warto! :)





2 komentarze:

  1. Trochę też zabłądziliśmy :D Ale racja za uśmiechy bliskich było warto!!! :) I chyba serduszka smakowały :D Mój donacik przy pierwszej okazji został pochłonięty - pyyyycha! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, ta Pati to ma z Tobą dobrze :)

    OdpowiedzUsuń